Rammstein i jego historia udowadniają, że muzycy mieli dobry pomysł. Zespół od debiutu na scenie, przez prawie 22 lata musiał się mierzyć z wieloma uprzedzeniami, które wpłynęły na zespół tyle, na ile plaskacz z liścia sałaty może zrobić wrażenie na żyrafie. To czego dokonali jest na serio niesamowitym osiągnięciem.
Czy Rammstein zagra na Stadionie Śląskim? Jest odpowiedź menadżera
Rammstein powstał w 1993 roku. Stworzyli go młodzi muzycy pochodzący z Wschodniego Berlina i Schwerin. Nazwa pochodzi od miasta z zachodnich Niemiec, gdzie zginęło 67 osób w czasie lotniczego pokazu (zderzyły się ze sobą 3 samoloty).W skład zespołu wchodzą:
wokalista – Till Lindemann
gitarzysta – Richard Z. Kruspe
gitarzysta – Paul Landers
basista – Olivier Riedel
klawiszowiec – Christian Lorenz
perkusista – Cristoph Schneider
Był Kruspe, który miał predyspozycje do stania się siłą napędową Rammsteina (dodatkowe „m” w nazwie, pozwala dosłownie przetłumaczyć słowo jako „taran”). Nie poszło mu za dobrze Orgasmic Death Gimmicsk, które inspirowało się ciężką, amerykańską muzyką. Gitarzysta zdecydował się pozostać przy swoich niemieckich korzeniach. We wsparciu Lindemana, który zaczynał jako perkusista w First Arsch, zachęconego do śpiewania, skład zespołu zaczął przyjmować sensowne kształty. Zanim wydali debiutancki album „Herzeleid” w 1995 roku, nagrywali dema w latach 94-95. I tu zaczęła się cała historia.
,,Herzeleid” to stare niemieckie słowo, określające złamane serce
Richard Kruspe mówi:
By zrozumieć przez co przeszliśmy, by stworzyć ten album, musicie zrozumieć co działo się w naszych życiach w tamtym czasie. Zerwałem wtedy z moją dziewczyną, było ciężko. Nie doświadczyłem wcześniej nic tak ciężkiego emocjonalnie. Wyssało mnie to . Jeżeli nie przeżyłeś czegoś podobnego, nie jesteś w stanie zrozumieć co czułem. Till Lindemann przechodził przez coś podobnego, a jako że był dobrym przyjacielem, zamieszkałem u niego na kilka miesięcy. Myślę, ze pomagaliśmy sobie wtedy nawzajem. Reszta Rammsteinu również cierpiała na osobiste problemy w tamtym czasie. Nazwa pierwszego krążka określa dokładnie nasz stan umysłu w tamtym okresie.
Sześciu członków zespołu skierowało swoją złość i frustracje w muzykę, zdeterminowani uczynić z niej doświadczenie katharsis. Pierwsze demo nagrali w ciasnym mieszkaniu Kruspego. Patrząc na panujące tam warunki, nie miało prawa się to udać. Ale proces zaczął nabierać na sile.
Wysłaliśmy nasze demo na lokalny konkurs i wygraliśmy tydzień w studio nagraniowym. Wykorzystaliśmy ten czas by zrobić lepszej jakości demo, gdzie powstała wczesna wersja „Rammstein”. Naszym celem w tamtym czasie było zdobycie menadżera i kontraktu płytowego.
Menadżer poszukiwany od zaraz
Zespół chciał współpracować z Emanuelem Fialikiem, ale ten nie był zainteresowany.
Zobaczył nas na żywo i nie załapał czym byliśmy. Jednak mieliśmy łut szczęścia. Na koncert nie dojechał zespół spoza miasta i odwołał występ w ostatniej chwili. Wróciliśmy do Berlina i wcisnęliśmy się na listę występujących. Nie interesowała nas kasa za występ – jedyne czego chcieliśmy to grać. Ściągnęliśmy Emanuela jeszcze raz i tym razem był na tyle poruszony, by wziąć tę robotę!
Z menadżerem na pokładzie, Rammstein szukał sposobu na podpisanie kontraktu płytowego. Jak się okazuje, zostać zauważonym w tłumie debiutantów pzez wytwórnię jest bardzo trudną sprawą.
Nikt nic nie wiedział. Ale mieliśmy szczęście i zdobyliśmy kontrakt z wytwórnią Motor Music. Mogliśmy wystartować. Naszą pierwszą pracą było znalezienie producenta. Co wiedzieliśmy o produkcji? Pomyśleliśmy, że najlepszym pomysłem będzie stworzenie krótkiej listy z nazwiskami producentów pracujących przy naszych ulubionych zespołach. Logiczne? Tak myśleliśmy, ale nasz pierwszy wybór okazał się chybiony.
Facet, którego chcieli zatrudnić, Greg Hunter, pracował z Killing Joke. Ale nie był tym, czego się spodziewali.
Było jego nazwisko. Pracował przy produkcji z wielkim zespołem. Tak więc, Greg przybył do Berlina by zobaczyć nas na próbie. Był miłym kolesiem, bardzo przyjaznym. Kiedy wzięliśmy go na próby, siadł na kanapie i wzięliśmy go w podróż po naszych utworach. Zagraliśmy kilka kawałków, nie zrobił żadnych uwag. Zmartwiło to nas. Patrząc z dzisiejszej perspektywy, Greg zupełnie do nas nie pasował. Popatrzyliśmy na niego po kolejnym utworze… a on spał. Chrapał! Świetnie… To był punkt, w którym zdaliśmy sobie sprawę, że nie był właściwą osobą do tego projektu.
Części drugiej możecie spodziewać się na dniach.
Rammstein: Mein Herz Brennt
GW