Queens of the Stone Age – „In Times New Roman…” [RECENZJA]

/ 1 czerwca, 2023

W czerwcowym „Teraz Rocku” opublikowaliśmy przedpremierową recenzję najnowszego albumu zespołu Queens of the Stone Age. Przygotował ją Jacek Nizinkiewicz.


W 2017 roku Queens Of The Stone Age wydali optymistyczną im­prezową płytę Villains, wyprodu­kowaną przez Marka Ronsona. Dzisiaj grupa wraca do twórczości bezkom­promisowej, miejscami brutalnej. In Times New Roman… to najcięższa i najmroczniej­sza jej płyta od Songs For The Deaf sprzed dwóch dekad. I nie ma co się dziwić, bo w życiu lidera działo się ostatnio źle. W 2019 roku, po prawie 14 latach, zakończyło się jego małżeństwo z Brody Dalle, liderką The Distillers. Powodem miało być uzależnie­nie Homme’a od alkoholu i narkotyków oraz stosowanie przez niego przemocy. Artysta poszedł na odwyk, ale małżeństwa nie uratował. Batalia prawna wyglądała koszmarnie, Dalle chciała sądowego zakazu zbliżania się męża do dzieci, ale ostatecznie to Josh uzyskał wyłączne prawo do opieki nad nimi, a matce zarzucono fałszowanie ich oświadczeń. Wszystkie te przeżycia mają odzwierciedlenie w tekstach i muzyce.

Plotki o nowej płycie pojawiały się już w 2019 roku. Mieli na niej zagrać Billy Gibbons i Dave Grohl. Nic z tego! Na In Times New Roman… nie ma żadnych gości, produ­centów zewnętrznych, eksperymentów. Dostajemy 100 procent starego dobrego grania Queens Of The Stone Age.


CZERWCOWY „TERAZ ROCK” – KUP TERAZ w E-SKLEPIE


Obscenery jest niczym wywalenie drzwi z buta. Mocny riff, szybkie tempo, ale też charakterystyczny dla poprzedniej płyty swing. Tekstom, wyjątkowo gorzkim i jadowitym, towarzyszy jednak bezwstydnie przebojowa muzyka. Dziwne, że pierwszym singlem nie było zabójczo melodyjne Paper Machete, którego motoryka przypomina Go With The Flow. To bardzo gitarowy album, z ledwie śladowymi klawiszami, rozpędzony niczym TGV, co słychać również w potęż­nie brzmiącym Negative Space. Zwalniają dopiero w psychodelicznym Time & Place, zwiewnym, riffowym i transowym. Zagrane w średnim tempie, może nieco przegadane Made To Parade mogłoby się znaleźć na R. Zresztą In Times New Roman… brzmi jak brakujący element między R, Songs For The Deaf i Villains.

Latam wysoko, zdaję sobie sprawę, że nie ma już gór do zdobycia. Żyjemy, umieramy, upadamy, wznosimy się. Jestem sępem, słyszę słowa pożegnania. Życie nie ma końca. Trwa i trwa… Zawsze życie – sły­szymy w Carnavoyeur. Zastanawiam się, czytając teksty, czy Josh za kilka lat będzie chciał podczas koncertów wracać do tych numerów? W moim ulubionym na płycie What The Peephole Say, ze świetnym basem i diabelsko seksownym drugim wo­kalem w refrenie, Josh śpiewa: Nie obchodzi mnie, co ludzie wiedzą. Świat się skończy za miesiąc. I rzeczywiście, lider Queens Of The Stone Age gna na złamanie karku, a In Times New Roman… jest nie tylko pamięt­nikiem najgorszego okresu w jego życiu, ale też swoistym katharsis. Wrażenie robi apokaliptyczne Sicily, wolne i niepokojące. Singlowe Emotion Sickness z beatlesow­skimi chórkami i świetnym riffem to dobra wizytówka płyty, ale są na niej lepsze nume­ry. No i ta epicka końcówka! Rozbudowane, 9-minutowe Straight Jacket Fitting, które mogłoby znaleźć się na soundtracku do Kill Billa, przesycone jest bluesem i klimatem psychodelicznych The Doors. Josh deklamu­je niczym Król Jaszczur: Przyjaciół trzymaj blisko, ale wrogów jeszcze bliżej. Bezpie­czeństwo to iluzja…

Zabrzmi to trywialnie, ale w tych nieprzy­chylnych dla rocka czasach Queens Of The Stone Age jawią się jako zbawcy gitarowego grania. Josh Homme jest niczym muzyczny Quentin Tarantino, który z dobrze znanych elementów potrafi stworzyć nową jakość, na wysokim poziomie artystycznym i komercyjnym, bez obciachu. Świetna płyta, szkoda tylko, że powstawała w takich okolicznościach.

Autor recenzji: Jacek Nizinkiewicz

KOMENTARZE

Przeczytaj także