Wydawać by się mogło, że wielkie muzyczne festiwale stały się modne. Często nie chodzi o muzykę, ale o sam pobyt. Czy nie oznacza to jednak, że tego typu imprezy powoli przestają mieć sens? Słynny 69-letni promotor – Harvey Goldsmith – który współpracował między innymi z Led Zeppelin, The Who czy Madonną, uważa, iż duże plenerowe imprezy przestają mieć sens, ponieważ organizatorzy nie są w stanie zapewnić gwiazd na odpowiednio wysokim poziomie.
Tak swoją myśl argumentuje Goldsmith:
Zasięg festiwali jest coraz mniejszy. Dzieje się tak od około dwóch lat. Jest ich za dużo, a organizatorzy nie są w stanie zaprosić dostatecznie dobrych headlinerów. To wielki problem naszego przemysłu. Co gorsza, nie pojawiają się wartościowi wykonawcy – jak The Rolling Stones, Muse, a nawet Arctic Monkeys […] Freedie Mercury był takim wykonawcą, najlepszy muzyk "na żywo" w historii. Prawdopodobnie ostatnim nadającym się zespołem jest Coldplay.
Bez dużych nazw, nie ma dużych imprez. Glastonbury znalazło się w miejscu, w którym nie może już znaleźć lepszych wykonawców. Dotarli już na szczyt. To jest ich koniec.
Harvey Goldsmith uważa zatem, że nie ma nowych zespołów, które byłyby w stanie przyciągnąć na imprezę dużą ilość fanów, ale problemem jest również fakt, że powstaje coraz więcej dużych, kilkudniowych festiwali, co oznacza wzmożony wysiłek dla organizatorów – trzeba bowiem "złapać" najlepsze dostępne gwiazdy zanim zrobi to konkurencja. Jednak efekt tego jest taki, iż składy imprez stają się coraz słabsze.
Ostatnie eksperymenty osób odpowiedzialnych za Glastonbury sprawiły natomiast, że sfrustrowani fani grozili śmiercią jednej z organizatorek.
Również uważacie, że od około dwóch lat poziom muzyczny festiwali regularnie spada?
mg | fot. marxus