Tom Araya w ostatnich latach zrobił się bardzo rodzinnym człowiekiem. Więcej czasu chce spędzać z najbliższymi i po 35 latach grania oraz 12 studyjnych płytach frontman grupy Slayer powoli planuje emeryturę. Co na to drugi trzon zespołu – Kerry King? Gitarzysta rozmawiał ostatnio o tym z niemieckim EMP Rock Invasion.
Tom jest bardzo nieprecyzyjny, tak właśnie. Nie wiem, czy lubi trzymać karty w rękawie, czy co. Ja, mam nadzieję, będę pracował w Slayerze. Co innego mógłbym robić? Skończyłem szkołę i ruszyłem w trasę [śmiech]. Nie widać końca, w każdym razie dla mnie! Zwłaszcza po tak dobrej płycie.
Czy po ewentualnym odejściu wokalisty i basisty zespół się zmieni i zacznie grać coś innego? Muzyk nie pozostawia wątpliwości.
Patrzę na moich bohaterów, takich jak Judas Priest czy AC/DC. AC/DC gra tę samą płytę od 40 lat i za to ich lubimy. Nie widzę sensu w rozwoju. Jeśli tworzymy jakiś utwór, eksperymentujemy tylko delikatnie. Nie chcę, by Slayer był czymś innym, niż jest. Nie chcę sięgać po nowych fanów. Jeśli nie lubicie nas za to, kim jesteśmy, pieprzcie się. Mnie się to podoba i naszym fanom też.
Slayer bez Kerry’ego Kinga raczej nie będzie istniał. A wyobrażacie sobie ten zespół bez Toma Arayi?
ud