Rob Trujillo najnowsze dzieło Metalliki porównał z poprzednim na łamach „City Pages”. Najwięcej miał do powiedzenia o sposobach nagrywania „Hardwired… to Self-Destruct” oraz „Death Magnetic”.
To były podobne procesy. Mieliśmy arsenał riffów i graliśmy je razem. Setki riffów w ciągu tych lat. Zawsze wspieram w tym Larsa i Jamesa, niezależnie od tego, czy był to mój pomysł, czy nie.
Miał też kilka słów do powiedzenia o brzmieniu nowego krążka.
„Hardwired” miażdży. Ma moc. Jestem podekscytowany tymi utworami, a także jakością dźwięku. Greg Fidelman wspaniale zajął się produkcją. To naprawdę fajna muzyka, lecz także wymagająca. Może trochę skomplikowana, z mocnymi melodiami. Uważam, że w dobrym znaczeniu dojrzeliśmy jako zespół. Wiele twórczych wyzwań stało przed nami w ciągu tych lat i wraz z upływem lat radziliśmy sobie z nimi.
Podobnie jak on oceniacie pierwszy singiel – „Hardwired”? Muzyk kryje ekscytacji płytą, na którym się znalazł, wszystkimi ostatnimi reedycjami Metalliki („Kill ‘Em All”, „Ride the Lightning”, nadchodzącą „Master of Puppets” i książką z okazji jej 30-lecia – „Metallica: Back to the Front”) oraz tym, co przyniesie przyszłość.
Mamy o wiele więcej riffów do podzielenia się ze światem. Mam nadzieję, że nie zajmie to ośmiu lat [śmiech].
Dziesiąty studyjny album Metalliki „Hardwired… to Self-Destruct” ukaże się 18 listopada 2016 roku. Składać się będzie z dwóch płyt, na których znajdzie się dwanaście utworów. Niedawno opowiadał o nich Lars Ulrich.
ud