Kandydat republikanów na prezydenta wchodzi na scenę przy dźwiękach raczej niesympatyzujących z republikanami muzyków – to nie mogło się dobrze skończyć. Donald Trump uważał jednak inaczej i zezwolił na puszczenie swojemu sztabowi „It's the End of the World” R.E.M, podczas gdy on przygotowywał się do wygłoszenia antyirańskiego przemówienia w Waszyngtonie 9 września 2015 roku.
Basista Mike Mills na liczne zapytania na Twitterze, co o tym sądzi, odpowiadał krótko: „Zaprzestać tego”.
@vplus Cease and desist.
— Mike Mills (@m_millsey) wrzesień 9, 2015
W końcu dał się namówić na trochę dłuższy komentarz:
Osobiście uważam, że Pomarańczowy Klaun zrobi wszystko, by zwrócić na siebie uwagę. Nienawidzę tego, że właśnie mu ją daję.
I poinformował, że wkrótce ukaże się oficjalne oświadczenie zespołu. Oto one:
Jako że nie pozwoliliśmy na użycie naszej muzyki podczas politycznego wiecu i nie popieramy tego, zwracamy się do odpowiednich kandydatów, by zaprzestali to robić i pozwolili nam pamiętać, że w grze jest ważniejsza stawka. Media i amerykańscy wyborcy powinni skupić się na szerszym obrazie i nie pozwolić na to, by politycy odciągali naszą uwagę od najważniejszych tematów dnia i toczącej się kampanii prezydenckiej.
Frontman R.E.M., Michael Stipe, tak łagodny w słowach już nie był. Swoje oświaczenie przesłał e-mailem „The Daily Beast”:
Pieprzcie się, wielu z was – wy smutni, zagarniający uwagę, głodni władzy mali ludzie. Nie wykorzystujcie naszej muzyki czy mojego głosu w waszej kretyńskiej komedii zwanej kampanią.
Przypomnijmy, że to nie pierwsza sytuacja, w której Donald Trump wykorzystuje czyjś utwór bez pytania. Kilka miesięcy temu na potrzeby innego wystąpienia „pożyczył” sobie „Rockin’ In The Free World” Neila Younga.
ud