O tym, że Paul McCartney lubi od czasu do czasu sięgnąć po skręta wiedzą chyba wszyscy. Muzyk zaczął swoją przygodę z tą kontrowersyjną używką jeszcze w latach 60. i ta – zdaniem wielu – niezdrowa fascynacja trwała przez wiele lat. Wszystko jednak przemija, a 73-latek postanowił rzucić palenie. Nie, nie z powodów zdrowotnych…
Nie robię już tego. Czemu? Prawda jest taka, że nie chcę dawać złego przykładu moim dzieciom i wnukom. Chodzi o rodzicielstwo. Dawniej byłem po prostu zwykłym chłopakiem, który krzątał się z piłką po Londynie, a dzieciaki były małe. Starałem się tylko nie palić w ich obecności.
Trzeba przyznać, że do tej pory McCartney specjalnie nie przejmował się tym, co na temat jego nałogu sądzą inni. Ostatecznie doszedł jednak do wniosku, że po wielu latach palenia marihuany należy dać sobie spokój. Według jednej z wersji, przygoda muzyka z narkotykiem zaczęła się w 1964 roku, gdy w jego pokoju hotelowym w Nowym Jorku pojawił się Bob Dylan i poczęstował zgromadzonych skrętem.
Palenie doprowadziło McCartneya do więzienia – spędził 9 dni w tokijskim areszcie w styczniu 1980 roku. Podczas odprawy znaleziono przy nim narkotyk i w świetle panującego wówczas w Japonii prawa muzyk musiał poczekać na proces w więzieniu. Ostatecznie sprawa została załatwiona polubownie, choć groziło mu nawet siedem lat pozbawienia wolności.
mg