Deryck Whibley wspomina najgorszy moment kariery zespołu Sum 41. Poważnie chory trafił do szpitala.
Po blisko 30-letniej karierze, kultowy zespół Sum 41 wyrusza w pożegnalną trasę po Europie, na której nie zabraknie Polski! Kanadyjczycy zagrają 9 listopada 2024 w łódzkiej Atlas Arenie, aby pożegnać się z tutejszymi fanami i zagrać swoje największe przeboje, przeplatane hitami z ostatniej płyty “Heaven :x: Hell”, wydanej w marcu tego roku nakładem Rise Records. Gościem specjalnym koncertu w Łodzi będzie walijska gwiazda sceny pop-punkowej, czyli Neck Deep.
Pożegnalna trasa to dobry moment, by podsumować karierę. Bartek Koziczyński zapytał w wywiadzie dla „Teraz Rocka” wokalistę Sum 41 o najgorsze i najlepsze momenty. Deryck Whibley odpowiedział:
Jeśli skupiamy się na aspekcie zawodowym, był moment, gdy wszystko się załamało: nie mogliśmy przebić się z muzyką w radiu, MTV praktycznie przestała istnieć, przynajmniej pod względem emisji teledysków. Trudno było dotrzeć z muzyką do ludzi, trudno sprzedać bilety… Również pod względem ludzkim, jako zespół, zaczęliśmy się rozpadać. Pracowaliśmy za dużo, zbyt intensywnie, nie robiliśmy przerw, aż napięcie sięgnęło zenitu. W środku tego zamieszania odszedł nasz perkusista Steve Jocz, gitarzysta Dave Baksh opuścił zespół wcześniej i zaczął się zjazd. W dodatku podupadłem na zdrowiu. Na skutek picia alkoholu trafiłem do szpitala z uszkodzoną wątrobą i nerkami. Musiałem zacząć budować wszystko od nowa, pod względem zawodowym i prywatnym, co zajęło następne siedem czy osiem lat. W końcu sprawy wróciły na właściwe tory i pozostają takie do dziś – jest lepiej niż kiedykolwiek. Niebo jest właśnie teraz. Ostatni rok był wspaniały. Kilka ostatnich lat było wspaniałych
Cały wywiad z wokalistą Sum 41 znajdziecie w październikowym numerze „Teraz Rocka” dostępnym w sprzedaży.
PAŹDZIERNIKOWY TERAZ ROCK – KUP ONLINE