W nocy z soboty na niedzielę zakończył się Summer Dying Loud – jeden z największych metalowych festiwalów w Polsce. Na miejscu był Jordan Babula.
XIII edycja imprezy trwała trzy dni – 8-10 września – i pozwoliła zgromadzonym posłuchać ponad czterdziestu zespołów z kręgu metalu ekstremalnego i nie tylko. Oprócz gwiazd, takich jak Napalm Death, Tiamat i Watain, do Aleksandrowa Łódzkiego zawitali klasycy i weterani, na przykład Master, Asphyx, In The Woods… czy Grand Magus. A także liczni młodsi, za to szalenie zdolni reprezentanci ambitnego, ciężkiego grania, jak Dom Zły czy Jad.
Całość festiwalu zorganizowana była najwyższym poziomie. Świetną infrastrukturę zapewnił lokalny MOSiR – teren jest tam malowniczy i pod każdym względem przyjazny dla gości. A przy tym na tyle nieduży, że przeniesienie się spod sceny małej pod dużą nie wymagało wielokilometrowych marszów. Bliżej niż rzut beretem było do strefy gastronomicznej, licznych stoisk z muzycznymi gadżetami i płytami, a nawet salonu tatuażu. Tak samo z polami namiotowymi, parkingiem dla kamperów i… naprawdę potężną strefą toi-toi’ową. Dodatkową, niespodziewaną atrakcją był pokaźny neon z zamaskowanym ośmioma gwiazdkami hasłem politycznym. Każdy, kto się z nim identyfikował, mógł sobie zrobić przy nim zdjęcie.
Absolutnie bez zarzutu była też organizacja samych koncertów. Znakomita organizacja sceny, sprawna obsługa, brak opóźnień. No i świetne nagłośnienie zapewniające selektywność brzmienia, które można było docenić nawet z położonej kilkaset metrów dalej strefy dla mediów.
O ile więc organizator zadbał, aby całość festiwalu przebiegała idealnie, a program był atrakcyjny, o tyle o jakości poszczególnych występów decydowała już wyłącznie postawa zaproszonych artystów. W absolutnej większości przypadków była ona bez najmniejszego zarzutu, co szczegółowo opiszemy w październikowym wydaniu „Teraz Rocka”. Niestety największa gwiazda festiwalu zostawiła po sobie co najwyżej niesmak.
Tiamat – zawiedzione oczekiwania?
Uwielbiany w naszym kraju Tiamat ostatni studyjny album wydał dziesięć lat temu. Od tego czasu mocno ograniczył działalność, jedynie sporadycznie pojawiając się na scenie. W piątkowy wieczór w Aleksandrowie Łódzkim za sprawą przede wszystkim lidera, Johana Edlunda zaprezentował się jako zespół, któremu zależy na jak najszybszym, bez zwracania uwagi na jakość odbębnieniu swojego obowiązku. Jedynie w otwierających koncert Whatever That Hurts i The Ar Edlund radził sobie ze śpiewem. Z każdym kolejnym utworem wokalista, regularnie pociągający z puszki piwo znanej polskiej marki brzmiał coraz słabiej, chwilami zaś nie brzmiał wcale. A już w zagranej wcześnie, bo jako czwartej w kolejności, balladzie Do You Dream Of Me? upokarzająco pomylił słowa…
Do publiczności nie odzywał się prawie wcale, jedna, dłuższa wypowiedź, poprzedzająca Vote For Love, w której zapewniał o ogromnej miłości do naszego kraju, zabrzmiała zaś zupełnie nieautentycznie. Za lidera nadrabiać musiała reszta zespołu (dużo lepiej wokalnie zaprezentował się basista, Anders Iwers, który dośpiewywał żeńskie partie m.in. w Divided) jednak ich entuzjazm nie wystarczył. Tiamat zabrzmiał tego wieczoru niemal amatorsko. A Johan Edlund po bisie/nie-bisie, czyli obowiązkowej Gai nawet nie wyszedł pokłonić się widzom… Szczęśliwie polska publiczność okazała się szalenie wyrozumiała. I tak jak na występach innych zespołów, tak i na Tiamacie po prostu dobrze się bawiła.
fot. Jordan Babula