Nie będę ściemniał: na występ Ozzy'ego Osbourne'a jechałem bez żadnych wygórowanych oczekiwań, żeby później się nie rozczarować. Naczytałem się w sieci opinii, że legendarny wokalista podczas koncertu ledwie stoi na scenie, bełkocze i – w skrócie – nie ma co za bardzo czekać na całość. Na szczęście, po jego zakończeniu, mogę z czystym sumieniem napisać, że obawy szybko minęły. Książę Ciemności wraz ze swoją świtą zapewnił dobrą zabawę przez 90 minut.
Ozzfest powróci? Ozzy Osbourne sugeruje reaktywację legendarnego festiwalu
Po raz ostatni Ozzy Osbourne, w solowym wydaniu, w naszym kraju zagrał prawie siedem lat temu. Od tamtej pory trochę się zmieniło. Choć wciąż nie doczekaliśmy się nowej studyjnej płyty, która cały czas jest na horyzoncie, to do składu wrócił gitarzysta Zakk Wylde, co było niewątpliwie magnesem, aby wybrać się we wtorkowe popołudnie do Grodu Kraka. Ten duet elektryzował w przeszłości i nic w tym temacie się nie zmieniło. To byli dwaj główni bohaterowie koncertu.
Niemal punktualnie o 21 na dużych ekranach pojawiło się retrospektywne wideo, a później – jak krzyknął na samym początku wokalista – „rozpoczęło się szaleństwo”, na które złożyły się największe przeboje Osbourne'a („Mr. Crowley”, „No More Tears”, „Crazy Train” i mógłbym tak jeszcze długo wymieniać…), a także kompozycje Black Sabbath, chociażby „War Pigs”, podczas którego Książę Ciemności oblewał wodą pierwsze rzędy. Nie zabrakło także klasycznego tekstu: „I Can't Fucking Hear You” – polska publiczność szybko odpowiadała głośnym aplauzem.
Wypadałoby także wspomnieć o oprawie całości, która również robiła wrażenie. Cztery telebimy, a w centralnym punkcie – wielki krzyż. Wyświetlano na nim różne wizualizacje. Oczywiście, najważniejsza była muzyka, ale również te dodatkowe „smaczki” sprawiały, że występ oglądało się z wielką przyjemnością. No i jeszcze słówko dotyczące – moim zdaniem – „cichego bohatera” koncertu, a mianowicie perkusisty Tommy'ego Clufetosa, który nie tylko podczas swojego zabójczego sola, pochwalił się swoimi umiejętnościami. Klasa światowa!
Choć Tauron Arena nie wypełniła się do końca (górne rzędy trybun były puste, na płycie również znalazłoby się trochę miejsca), to ci którzy zdecydowali się zobaczyć (po raz kolejny lub pierwszy raz) jedną z najważniejszych postaci w historii (nie tylko) ciężkich brzmień, nie wyszli z hali zawiedzeni.
Jeśli miałbym za zadanie stworzyć listę rzeczy, które każdy szanujący się fan – szeroko rozumianego – rocka, powinien zrobić w swoim życiu z pewnością umieściłbym tam następujący punkt: „zobaczyć na żywo Ozzy'ego Osbourne'a”. OK, może to nie jest najlepszy wokalista w historii i swoje lata na karku ma, ale na scenie wciąż – ku mojemu pozytywnemu zaskoczeniu – daje radę. Tak więc, pozostaje tylko sobie życzyć, aby wrócił do nas jak najszybciej, być może już z nowym albumem. Po prostu: Ozzy, zagraj nam jeszcze raz!
Obszerną relację znajdziecie w sierpniowym numerze „Teraz Rocka”, który trafi do kiosków 25 lipca.
SZYMON BIJAK
P.S. Na Impact Festivalu, przed Ozzy'm Osbourne'm, pojawili się także: walijska metalowa formacja Bullet For My Valentine oraz zespół Galactic Empire, który reinterpretuje utwory legendarnego kompozytora Johna Williamsa z sagi Gwiezdne Wojny.
szy