Mimo niepokojących pogłosek – T.Love istnieje i ma się dobrze. Od jakiegoś czasu powtarzam, że po tej płycie chcę zrobić półroczną przerwę w koncertowaniu – wyjaśnia Muniek Staszczyk. Stąd pewnie wzięły się różne plotki, ale nigdy nie mówiłem, że zespół się rozwiąże. Takie słowa nie padły. Media chyba nie miały o czym pisać, może zadziałał sezon ogórkowy… Oficjalnie to zdementowaliśmy. 18 października zespół zamierza wejść do studia. Będę producentem muzycznym, z realizacyjną pomocą Leszka Kamińskiego – mówi lider. To mój debiut w tej roli, jestem więc mocno podniecony. Mam nadzieję, że podołam – w końcu gram od początku w tym zespole i chyba wiem, jak powinien brzmieć… Myślę, że powstanie coś najbardziej zbliżonego do sytuacji, w której nagrywałbym solową płytę. Roboczy tytuł nowego albumu T.Love to I Hate Rock’n’Roll. Muniek: Trochę przewrotny… Chciałem, żeby padły słowa rock’n’roll. Bo mimo wycieczek w różne strony zawsze byliśmy i jesteśmy rock’n’rollowym zespołem. Poza tym chcę, żeby to była płyta brudna brzmieniowo, mocno gitarowa. Zamierzamy zagrać jak najwięcej setek, by zachować brzmienie z koncertów. Co ciekawe: kompozycje pisali różni ludzie, nie tylko z obecnego składu. Dwie piosenki przyniósł Janek Benedek, są rzeczy muzyków T. Love Alternative. Wziąłem też numery młodego kompozytora, Janka Pęczaka, z reggae’owego zespołu The Relievers. Praca w studiu potrwa do Gwiazdki, płyty możemy się spodziewać w marcu przyszłego roku. Mniej więcej w tym czasie powinien mieć też premierę film o T.Love, przygotowywany przez Kamila Brzóskę. To młody człowiek, fan, który się do nas zgłosił – opowiada Muniek. Okazał się na tyle sprawny filmowo, że dostał dofinansowanie i profesjonalną ekipę z Programu 2 TVP. Chodzi za nami wszędzie z kamerą… Myślę, że powstanie rzecz bardziej socjologiczna, niż muzyczna.
BARTEK KOZICZYŃSKI