Na łamach wrześniowego „Teraz Rocka”, który trafi do sprzedaży 28 sierpnia, znalazła się recenzja płyty „Wild God” Nicka Cave’a. Przygotował ją Jacek Nizinkiewicz.
Rozpoczyna się magicznie. W Song Of The Lake muzyka wiruje beztrosko i niespiesznie. Ale podskórnie dzieje się tu wiele. Trzeba się wsłuchać, wczytać, jak w to nevermind, nevermind… rzucone pod koniec.
To nieoczywista płyta. W singlowym Wild God Nick snuje swoje opowieści o dzikim Bogu, który szuka dziewczyny na Jubilee Street, oraz gwałcie i grabieży na osiedlu emeryckim. Łagodna i dostojna muzyka nie koresponduje z tekstami, wciąż brudnymi, mrocznymi, mistycznymi, eschatologicznymi. Zapowiadając tydzień, ukląkł/ Zmiażdżył głowę brata kością… – tak niepokojąco rozpoczyna się Frogs, muzycznie jeden z delikatniejszych na płycie, jakby odrealniony. Odprowadzam nas do domu, do łóżka zrobionego z łez – te słowa z wręcz anielskiego dźwiękowo Frogs dobrze świadczą o przewrotności Cave’a. Joy to nieco ambientowy numer, spokój, który przecinają tylko mocne, wyraziste słowa Nicka, niczym kaznodziei. W Conversesion nic nie zapowiada erupcji emocji, jaką dostajemy w refrenie. Ten śpiew Cave’a, błagalny, natchniony, ale też pełen obaw i miłości, jakby doznał objawienia. I ten narastający śpiew chóru, jakby przenosił nas do innego wymiaru. Utwór przejmujący do głębi.
Wrześniowy „Teraz Rock” od 28 sierpnia w sprzedaży!
Łagodny Cinnamon Horses i ascetyczny Long Dark Night, zainspirowany rozważaniami XVI-wiecznego mistyka św. Jana od Krzyża z Nocy ciemnej, przywołują atmosferę albumu The Boatman’s Call. Czymś nowym i zaskakującym w repertuarze Cave’a jest z kolei wręcz radosne O Wow O Wow (How Wonderful She Is). Saksofon, gwizdy i żeńskie głosy w tle oraz walczykowato-jazzujący charakter utworu, nad wyraz pogodnego, ale też przebojowego, pokazują, że Nick wciąż rozwija się jako artysta. A gdy w pewnym momencie rozbrzmiewa pełen życia i radości głos zmarłej w 2021 wokalistki Anity Lane (z automatycznej sekretarki), młodzieńczej miłości Cave’a, później jego przyjaciółki, wielkiej inspiracji, ma się poczucie uczestnictwa w ceremonii wywołania duchów. Metafizyczny moment, którego nie da się porównać z niczym innym. Smutek, ale i pogodzenie się ze stratą. Koi po tym słodko-gorzkim utworze zwieńczenie, medytacyjne gospelowe As The Waters Cover The Sea.
Nick Cave jeszcze bardziej niż na wcześniejszych płytach przesuwa na Wild God granicę intymności. To album, którego się nie słucha, lecz przeżywa. Dziesięć pięknych i podniosłych, ale też radosnych kompozycji, które zostaną z nami na dłużej.
Do zobaczenia na październikowych koncertach Nicka Cave’a i The Bad Seeds.
Jacek Nizinkiewicz