Nick Cave and the Bad Seeds, „Wild God”. Przedpremierowa recenzja płyty

/ 22 sierpnia, 2024

Na łamach wrześniowego „Teraz Rocka”, który trafi do sprzedaży 28 sierpnia, znalazła się recenzja płyty „Wild God” Nicka Cave’a. Przygotował ją Jacek Nizinkiewicz.


Rozpoczyna się magicznie. W Song Of The Lake muzyka wiruje beztrosko i niespiesznie. Ale podskórnie dzieje się tu wiele. Trzeba się wsłuchać, wczytać, jak w to nevermind, nevermind… rzucone pod koniec.

To nieoczywista płyta. W singlowym Wild God Nick snuje swoje opowieści o dzikim Bogu, który szuka dziewczyny na Jubilee Street, oraz gwałcie i grabieży na osiedlu emeryckim. Łagodna i dostojna muzyka nie koresponduje z tekstami, wciąż brudnymi, mrocznymi, mistycznymi, eschatologicznymi. Zapowiadając tydzień, ukląkł/ Zmiażdżył głowę brata kością… – tak niepokojąco rozpoczyna się Frogs, muzycznie jeden z delikatniejszych na płycie, jakby odrealniony. Odprowadzam nas do domu, do łóżka zro­bionego z łez – te słowa z wręcz anielskiego dźwiękowo Frogs dobrze świadczą o prze­wrotności Cave’a. Joy to nieco ambientowy numer, spokój, który przecinają tylko mocne, wyraziste słowa Nicka, niczym kaznodziei. W Conversesion nic nie zapowiada erupcji emocji, jaką dostajemy w refrenie. Ten śpiew Cave’a, błagalny, natchniony, ale też pełen obaw i miłości, jakby doznał objawienia. I ten narastający śpiew chóru, jakby przenosił nas do innego wymiaru. Utwór przejmujący do głębi.


Wrześniowy „Teraz Rock” od 28 sierpnia w sprzedaży!


Łagodny Cinnamon Horses i ascetyczny Long Dark Night, zainspirowany rozważania­mi XVI-wiecznego mistyka św. Jana od Krzyża z Nocy ciemnej, przywołują atmosferę albumu The Boatman’s Call. Czymś nowym i zaskaku­jącym w repertuarze Cave’a jest z kolei wręcz radosne O Wow O Wow (How Wonderful She Is). Saksofon, gwizdy i żeńskie głosy w tle oraz walczykowato-jazzujący charakter utworu, nad wyraz pogodnego, ale też przebojo­wego, pokazują, że Nick wciąż rozwija się jako artysta. A gdy w pewnym momencie rozbrzmiewa pełen życia i radości głos zmarłej w 2021 wokalistki Anity Lane (z automatycz­nej sekretarki), młodzieńczej miłości Cave’a, później jego przyjaciółki, wielkiej inspiracji, ma się poczucie uczestnictwa w ceremonii wywołania duchów. Metafizyczny moment, którego nie da się porównać z niczym innym. Smutek, ale i pogodzenie się ze stratą. Koi po tym słodko-gorzkim utworze zwieńczenie, medytacyjne gospelowe As The Waters Cover The Sea.

Nick Cave jeszcze bardziej niż na wcześniej­szych płytach przesuwa na Wild God granicę intymności. To album, którego się nie słucha, lecz przeżywa. Dziesięć pięknych i podnio­słych, ale też radosnych kompozycji, które zostaną z nami na dłużej.

Do zobaczenia na październikowych kon­certach Nicka Cave’a i The Bad Seeds.

Jacek Nizinkiewicz

KOMENTARZE

Przeczytaj także