Muniek Staszczyk w lipcu udał się do Londynu na koncert Neila Younga i Boba Dylana. Do Polski miał wracać 14 lipca, jednak na lotnisku dowiedział się, że jego lot jest odwołany. Zanim Muniek wrócił do hotelu spędził na lotnisku osiem godzin, pijąc alkohol:
Zacząłem kolejne browary zamawiać i dzwonić do menadżera z absurdalnymi pomysłami: że może polecę w nocy, albo pojadę pociągiem… Nie wiem ile tych piw wyłoiłem, było mi już wszystko jedno. W końcu pojawił się komunikat, że mamy pójść po swoje bagaże, bo wiadomo było, że tego dnia już nie polecimy. Każdy dostał hotel, zawiózł nas tam shuttle bus.
Muniek trafił do hotelu po północy, a miał wstać o ósmej rano, żeby zdążyć na lot do Polski. Tak się jednak nie stało.
Znaleźli mnie w pokoju – wiem to z raportów policyjnych – o trzynastej czy czternastej. Ponad dwanaście godzin leżałem z wylewem. Pamiętam tylko poduszkę we krwi, jakieś angielskie rozmowy, powtarzali „stroke, stroke”. Oni tam są na szczęście przeszkoleni, wiedzą, jakie są objawy wylewu i jak się w takiej sytuacji zachowywać. Pamiętam kobietę, która powiedziała: „Jestem Agnieszka, policjantka z Polski, powiadomiliśmy rodzinę”. Okazało się, że policjant, którego wezwali do hotelu, jak to w Anglii, miał żonę z Polski, zobaczył z dokumentów, że leży Polak i wezwał odpowiednią osobę.
Muniek został odwieziony do londyńskiego szpitala:
Tam lekarze czekali, co się stanie z tą krwią, bo za kilka godzin musieliby mi otworzyć mózg. Zacząłem z nimi podobno rozmawiać po angielsku. Stwierdzili, że to jakiś cud u gościa, który przeleżał dwanaście godzin z wylewem. Zrobili tomografię, zobaczyli, że krew się zaczęła wchłaniać i stwierdzili, że nie otwierają mózgu.
%%REKLAMA%%
Więcej o Muńku Staszczyku i jego nowej płycie „Syn miasta” przeczytacie w przeprowadzonym przez Bartka Koziczyńskiego wywiadzie, który trafił do listopadowego „Teraz Rocka”, a który jest już w sprzedaży.
rf