To właśnie Flemming Rasmussen odpowiedzialny jest za produkcję takich albumów jak „Ride the Lightning”, „Master of Puppets” czy „…And Justice for All”, natomiast w swojej bogatej karierze poza Metallicą współpracował chociażby z Morbid Angel czy Blind Guardian. Nie maczał jednak palców przy nagrywaniu jednej z najgorzej ocenianych płyt Metalliki – „St. Anger”.
„Despacito” w stylu Iron Maiden, Slayer, Tool czy Rammstein
Co zatem Flemming Rasmussen sądzi o tym wydawnictwie? Przekonajmy się:
To zależy od mojego nastroju i dnia. Wydaje mi się, że powinni zostać docenieni za starania. Naprawdę próbowali. Co drugi raz, gdy słucham tej płyty myślę, że próbowali zrobić coś, co zmieni brzmienie metalu – postawili na coś innowacyjnego. Jednak podczas pozostałych odsłuchań to brzmi naprawdę źle, jak demo, które nie powinno zostać opublikowane. Niektóre kawałki są dobre, ale nie jestem fanem tego brzmienia… Delikatnie mówiąc… [śmiech]
Flemming Rasmussen wypowiedział się również o dwóch kolejnych płytach Metalliki, czyli „Death Magnetic” oraz „Hardwired… To Self-Destruct” i w wypadku obu jego opinie były znacznie bardziej pozytywne, choć bardziej spodobał mu się ostatni album:
Lubię go. Brzmi prawie tak, jak nasze płyty. Szczególnie ten delikatny warkot, coś wspaniałego! Naprawdę dobra płyta, lubię ją (…) Po „czarnym albumie” to kolejne wydawnictwo, nad którym chciałbym pracować.
Wszystkie trzy płyty, o których wspominał Rasmussen, wyprodukowane zostały przez inne osoby – niesławne „St. Anger” to dzieło Boba Rocka, za „Death Matgnetic” zabrał się natomiast legendarny Rick Rubin, a ostatnie studyjne wydawnictwo Metallica przygotowała przy wsparciu Grega Fidelmana.
Ulrich zdziwiony reakcjami na „Hardwired… To Self-Destruct”
Opublikowany w ubiegłym roku album „Hardwired… To Self-Destruct” okazał się marketingową bombą. Co było do przewidzenia, nowe i przez wielu oczekiwane wydawnictwo znakomicie sprzedawało się na całym świecie szybko pokrywając się Platyną. Co jednak ważniejsze, zostało ono pozytywnie odebrane.
Zdziwiło to również Larsa Ulricha, który zdaje sobie sprawę, że ludzie częściej doceniają dawne, klasyczne dokonania zespołu, niż nową muzykę. W wypadku „Hardwired… To Self-Destruct” był jednak pozytywnie zdziwiony:
Już kiedyś wspominałem, że przez ostatnie pół roku słyszałem rzeczy, których wcześniej – przez 35 lat kariery – nikt nigdy nie mówił. Chodzi o „Dlaczego nie zagraliście więcej nowych kawałków?”. Zwykle ludzie narzekają na granie nowego materiału i mówią „Zagrajcie więcej starych utworów”. To mantra każdego muzyka w obecnych czasach. Po tym wszystkim graliśmy cztery nowe utwory, później pięć, a nawet sześć – połowę wszystkich. A mimo to ludzie wciąż mówią: „Ej, gdzie „Spit Out of Bone”? Gdzie to i tamto? Grajcie więcej nowych kawałków”
– zdradził Ulrich w wywiadzie dla HardDrive Radio.
mg