Korn w tym roku odwiedzi nas dwukrotnie. 31 marca 2017 roku grupa wystąpi w Warszawie na Torwarze, a 15 sierpnia będzie jedną z gwiazd 11. Festiwalu Legend Rocka w Dolinie Charlotty.
Corey Taylor: Poznanie gości z Korn było zaszczytem
Poniżej przedstawiamy nasz redakcyjny ranking płyt Korna. Wybór był trudny, a konkurencja zaciekła. Ukształtowała się z niej poniższa dwunastka. Jeśli Waszym zdaniem kolejność powinna wyglądać inaczej, weźcie udział w sondzie, którą znajdziecie pod artykułem.
12. Untitled (2007)
Jedna z najmniej oczywistych płyt Korna. Bardziej nastrojowa, wielowarstwowa, skręcająca nawet w klimaty progresywne, na której nie brak także elektroniki. Pojawiają się tutaj nawet niespodziewane instrumentarium (np. smyki czy pianino). Efekt końcowy? „Untitled” jest pozycją nierówną. Obok naprawdę bardzo dobrych numerów, trafiają się rzeczy – po prostu – słabe, które jednym uchem wlatują, drugim wylatują. Pewnie dlatego muzycy tej płyty na koncertach unikają jak ognia.
11. See You on the Other Side (2005)
W 2005 Korn muzycznie nieco zabłądził i zatracił swoją tożsamość. Na „See You On The Other Side” zespół skręcił w stronę indsutrialu. Porzucił sprawdzone schematy, na rzecz elektronicznych efektów, które zdecydowanie bardziej pasowałyby do twórczości Nine Inch Nails czy Ministry. Płyta nie jest może dziełem tragicznym, ale – jakby na to nie patrzeć – nie tego oczekiwaliśmy po Jonathanie Davisie i spółce. W tym przypadku eksperymenty zaprowadziły zespół w ślepy zaułek.
10. The Paradigm Shift (2013)
Powrót do składu Korna drugiego gitarzysty, Briana „Heada” Welcha, spowodował pewnie u wielu szybsze bicie serca. Album „The Paradigm Shift” podobnych objawów nie wywołuje. Zespół na tej płycie jakby nie wiedział, w którą stronę chce podążyć. Dlatego też postanowił wymieszać stare, przebojowe patenty z elektronicznymi klimatami rodem z poprzedniego krążka. Na papierze wydaje się to nie najgłupszym rozwiązaniem, w praktyce zabrakło dobrych numerów, choć i rodzynki się tutaj znalazły. Niezdecydowanie, jak widać, nie zawsze popłaca.
9. The Path of Totality (2011)
Co tu dużo mówić: „The Path of Totality” to najbardziej kontrowersyjna pozycja w dyskografii amerykanów. Niewątpliwie podzieliła fanów zespołu. Nie każdemu bowiem spodobało się połączenie dwóch odległych światów: ożenienie rocka z dubstepem. Co z tego mariażu powstało? Typowo kornowe piosenki, szybko wpadające w ucho, tyle że nasycone przeróżnymi dodatkowymi dźwiękami (na płycie grupę wspomogli artyści związani z tym gatunkiem m.in. słynny Skrillex). Odważna decyzja, z której muzycy Korna wyszli z tarczą.
8. Take a Look in the Mirror (2003)
Po serii przebojowych płyt, „Take A Look In The Mirror” mógł sprawiać wrażenie albumu bardziej szorstkiego i undergroundowego. Żaden z singli (a już szczególnie przewrotny „Y'All Want a Single”) nie odniósł sukcesu na miarę „Freak on a Leash” czy „Here to Stay”. Może to po części kwestia tego, że w 2002 roku fala nu metalu już nieco opadła, może też że jest to mniej wygładzony i mniej przebojowy album niż poprzednie, a może po prostu Korn wchodził w mroczny i dołujący okres wynikający zmęczenia sławą. Wkrótce miał go opuścić Brian „Head” Welch.
7. Untouchables (2002)
Ostatni z serii mocnych, przebojowych albumów Korna z przełomu wieków. W „Untouchables” zespół władował kupę kasy i wysmażył muzykę ciężką, niosącą wszelkie znamiona stylu, ale znacznie bardziej przebojową niż na poprzednich płytach. Utwory pokroju „Alone I Break”, „Thoughtless” czy „Hollow Life” były dość chwytliwe, jak na Korna. Nawet jeśli miejscami muzyka Korna traci tutaj pazur, grupa przypomina, że potrafi pisać zgrabne numery.
6. The Serenity of Suffering (2016)
No i panowie po kilku latach przerwy ponownie wrócili do korzeni. I nie mówię tu wyłącznie o oprawie graficznej (baczny obserwator dostrzeże czytelne nawiązania do przeszłości). Rajcuje przede wszystkim muzyka. Na „The Serenity of Suffering” znajdziemy wokalne wygibasy (Davis przechodzi sam siebie), ciężkie gitary oraz charakterystyczny dla grupy groove (potężny bas chlaszcze aż miło!). Jest więc mocno, ale Korn wciąż dostarcza przebojowe numery, co wszystkich zapewne ucieszyło i w ostatecznym rozrachunku zadowoliło.
5. Korn III: Remember Who You Are (2010)
Muzycy – zgodnie z tytułem – przypomnieli sobie z czego tak naprawdę słynną i co im w duszy gra. Z pomocą nowego perkusisty, Raya Luziera, i sprawdzonego producenta, Rossa Robinsona, który odpowiadał za dwa pierwsze krążki, zmajstrowali album znakomity. Nie będzie nadużyciem, jeśli napiszę, że najlepszym od czasu „Issues”. Po okresie słabym, Korn wrócił do świata żywych. Zespół potwierdził, że ma jeszcze coś do powiedzenia i nie można ich zawczasu skreślać. Recenzenci i fani odzyskali wiarę po przesłuchaniu „Korn III – Remember Who You Are”. Nic dziwnego.
4. Life Is Peachy (1996)
Miło, że na drugim albumie Korn nie uległ pokusie wygładzenia swojego stylu, żeby wybić się na salony. Jeśli najpopularniejszym utworem z płyty jest kawałek „A.D.I.D.A.S.", w którego teledysku wokalista zamknięty w worku na zwłoki śpiewa, że całe dnie marzy o seksie, jasne jest, że nie mamy do czynienia z czymś, co powstało w oparciu o badania gustów radiowych słuchaczy. A to wcale nie najostrzejszy ani nie najmroczniejszy tekst z „Life Is Peachy”. Jonathan Davis sięga do traum swojego dzieciństwa, wydobywając na światło dzienne rzeczy, o jakich każdy wolałby jak najszybciej zapomnieć.
3. Issues (1999)
Korn wciąż płynął na fali popularności poprzednich płyt, dzięki czemu mógł odnieść sukces nie zmieniając znacząco swojego stylu. „Issues”, jako drugi album z rzędu dotarł na szczyt listy „Billboard” i rozszedł się w nakładzie przekraczającym 3 miliony egzemplarzy w USA. Grupie udało się wylansować kolejne przeboje, pokroju „Falling Away from Me”, „Make Me Bad” czy „Somebody Someone”. W tamtych czasach wydawało się, że wszystko, do czego przyłoży rękę Korn zamieni się w złoto, czy może raczej platynę. Potrójną.
Korn: Falling Away From Me
2. Korn (1994)
Jeden z najbardziej błyskotliwych debiutów w muzyce lat 90. Korn uderzył z siłą, jakiej rzadko zdarza się doświadczyć. W 1994 roku – kiedy ukazał się ten album – jeszcze nie opadły emocje po śmierci Kurta Cobaina, a grunge wciąż rządził na listach przebojów. Tymczasem Korn zaproponował muzykę niezwykle ciężką, antyprzebojową, schizofreniczną i mocno dołującą. Efekt? Podwójna platyna w USA dowodziła, że egzystencjalne frustracje grunge’owców ustępują miejsca rozdrapywaniu ran traum dzieciństwa, których pełno było na albumie „Korn”. Zaraz pojawiło się wielu naśladowców, którzy przestrajali gitary w dół i wplatali do ciężkiej muzyki rap. Korn stanął na czele nowej fali gitarowego grania, która miała zdominować i przebudować muzykę lat 90.
Korn: Blind
1. Follow the Leader (1998)
Trzeci studyjny album wyniósł grupę na sam szczyt. Właśnie dzięki „Follow The Leader” Korn awansował do rockowej ekstraklasy. Przepis na sukces? Wystarczyło wszystko dobrze wymieszać. Udało się to zespołowi bez zdrady swoich ideałów. Esencja stylu pozostała, dodano jednak pierwiastek melodyjności. Sukces artystyczny (nie znajdziemy tutaj zbędnej nuty) poszedł w parze z komercyjnym. „Follow The Leader” to istna kopalnia przebojów. „Freak On a Leash”, „Got The Life”, „It’s On” – asy lecą jak z rękawa. No i nie zapominajmy o produkcji – Steve Thompson oraz Toby Wright zadbali, żeby album brzmiał świeżo, ale zarazem nie mniej agresywnie niż poprzednie. Dzięki czemu muzyka zyskała mocy oraz przestrzeni. Nic więc dziwnego, że krążek zadebiutował na pierwszym miejscu amerykańskiej listy „Billboardu”. Kornowi się to po prostu należało.
Korn: Freak On a Leash
rf, szy