Chris Cornell odebrał sobie życie w pokoju hotelowym w Detroit w nocy z 17 na 18 maja 2017 roku. Zaledwie kilka godzin wcześniej Soundgarden zagrał w tym mieście koncert.
Alkoholizm Cornella przedmiotem filmu dokumentalnego
W wywiadzie dla „Billboard” gitarzysta Kim Thayil tak wspomina ten występ:
Koncert był dobry. Pamiętam, że Chris zjawił się w mieście niedługo przed występem i był trochę zmęczony, a jego głos lekko ochrypły, ale w okolicach czwartego czy piątego utworu wszystko zaskoczyło i od tamtej pory śpiewał niesamowicie – pięknym, czystym, silnym głosem i, na co zwróciłem uwagę, szczególnie emocjonalnym.
Thayil pamięta też, że w pewnym momencie gitara Cornella odmówiła posłuszeństwa i musiał na dłuższy moment zejść ze sceny:
Musiał zejść ze sceny. Kręcił głową, mówiąc: „Zacznijcie beze mnie”. Ben zaczął coś grać, a my dołączyliśmy się, czekając aż Chris będzie gotowy.
Kim Thayil nie zgadza się z opiniami, że koncert był chaotyczny, co mogło popsuć nastrój Cornella i skłonić go do targnięcia na własne życie:
Ludzie mają tendencję do dopowiadania sobie rzeczy, żeby wyjaśnić coś, czego nie rozumieją. Łatwo powiedzieć: „Wiemy, że stało się coś strasznego, musiał być więc jakiś problem. Spróbujmy go zidentyfikować. Zastanówmy się, czy koncert nie był chaotyczny…"
Poniżej możecie obejrzeć amatorską rejestrację ostatniego koncertu Soundgarden.
rf