Robert Brylewski zmarł w nocy z 3 na 4 czerwca 2018 roku, a jego śmierć była skutkiem pobicia, do którego doszło w styczniu tego roku. Jego sprawcą jest 41-letni Tomasz J. Grozi mu dożywocie.
Jak podaje portal „Gazeta.pl” prokuratura zarzuca Tomaszowi J. „spowodowanie ciężkiego uszczerbku na zdrowiu”, a ponadto „stosowanie gróźb wobec 16-letniego syna partnerki Roberta Brylewskiego”. Tomasz J. może dostać dożywocie.
Policja znalazła Roberta Brylewskiego w kamiennicy, w której mieszkał. Prokuratura Krajowa informuje, że muzyk miał liczne obrażenia głowy i posiniaczoną twarz:
Mężczyzna oświadczył, że został pobity. Od Roberta Brylewskiego nie była wyczuwalna woń alkoholu, ale mówił niezrozumiale, zaś kontakt z nim był ograniczony.
Na klatce schodowej był także Tomasz J., który zachowywał się agresywnie, był pijany i miał na butach ślady krwi.
Po zajściu muzyk trafił do praskiego szpitala, gdzie przeszedł trepanację czaszki. Operacja się udała, Brylewski powoli dochodził do zdrowia – został wypisany ze szpitala, choć dalej potrzebował opieki medycznej i rehabilitacji. Niedługo później ponownie trafił do warszawskiego szpitala (na ulicy Sobieskiego), gdzie leczono go na zapalenie płuc, a po badaniach okazało się, ze wymaga kolejnej operacji.
Następnym etapem rekonwalescencji Brylewskiego był trzeci już szpital – tym razem na Szaserów. Tam właśnie spędził ostatnie tygodnie życia, jak już zostało wspomniane, w stanie śpiączki. Z powodu złego stanu zdrowia nie mógł być przewieziony do specjalistycznej placówki zajmującej się wybudzeniami.
rf | fot. Silar