Uwzględniliśmy wyłącznie studyjne krążki Iron Maiden, choć nawet to ograniczenie nie spowodowało, że stworzenie tego zestawienia należało do zadań z cyklu: łatwe, lekkie i przyjemne. Ścisk w czołówce był niemiłosierny. Zresztą – zobaczcie sami.
Nowy wygląd piwa sygnowanego nazwą Iron Maiden
16. Dance of Death (2003)
Dziwadło. Koszmar. Niedoróbka. Ciężko w jakichkolwiek superlatywach ocenić okładkę „Dance of Death” (widocznie wszystkiemu winna pechowa „trzynastka”). Ironi mogą się do końca życia tego „dzieła” wstydzić. Podobnie jak autor – David Patchett, który nie chciał, żeby jego nazwisko pojawiło się w książeczce . Można się domyślać, że była robiona na szybko, bez ładu i składu. Świadczą o tym błędy, które szybko da się wyłapać. Postać na pierwszym planie wygląda jakby miała złamany kark, stopa dziecka wcina się w bok psa… Nie będę dalej wymieniał, oszczędzę twórcę. Lepiej spuścić zasłonę milczenia.
15. Virtual XI (1998)
Gdyby zdecydowali się, żeby zostawić tylko Eddiego, okładka „Virtual XI” byłaby pewnie wyżej. Niestety przekombinowali. Rozumiem, że jedenasta płyta, że odwołania do piłki nożnej (chwała im za to!), ale po co na siłę umieszczać w lewym dolnym rogu mecz piłkarski? Tego do dzisiaj nie mogę pojąć. Tak samo postać z hełmem VR jest tu zbędna. No dobra, wiem że w tytule jest słowo „wirtualny”, tyle że ja tego nie kupuje.
14. The Final Frontier (2010)
Za okładkę „The Final Frontier”, która przenosi nas w czasy futurystyczne (nie ma jednak co porównywać z poziomem „Somewhere inTime”), odpowiada Melvyn Grant. Szczerze to nie ma się czego wstydzić, niskie miejsce spowodowane jest tylko tym, że grupa rzadko wypuszczała album ze słabą szatą graficzną. Eddie znajduje się na pokładzie zniszczonego statku kosmicznego i… zamierza „zająć się” martwymi kompanami. Mam tylko jedno zastrzeżenie: ten Eddie jakoś mało „maidenowy”. Nie sądzicie?
13. The X Factor (1995)
Pierwsza płyta z Blaze’m Bayley’em na wokalu, przyniosła okładkę, na której widzimy… zmaltretowaną maskotę zespołu. Hugh Syme, długoletni współpracownik Rush, zmodyfikował postać Eddiego. Został przygotowany jako manekin w formie fizycznej i sfotografowany na krześle elektrycznym. Trzeba przyznać, że wyglądał bardzo realistycznie. W wydaniu kasetowym wybrano wersję alternatywną – ujęcie maskotki z dalszej perspektywy, tam przede wszystkim uwagę przykuwała wielka litera X. Nie każdemu się okładka „The X Factor” spodobała, ale pasowała do zawartości albumu – mrocznego z mało optymistycznymi tekstami.
12. No Prayer For The Dying (1990)
Nadworny grafik, Derek Riggs, musiałby się ostro natrudzić, żeby stworzyć coś lepszego niż grafiki z lat 80. Tym razem jednak zespół nie za bardzo pomógł w tym temacie (wcześniej sugerowali, co chcieliby widzieć na froncie, tutaj zabrakło pomysłów), ponadto doszło do scysji z Rodem Smallwoodem, menażerem formacji, któremu okładka nie za bardzo się podobała, a zwłaszcza postać faceta, którego Eddie trzyma za gardło. Otrzymaliśmy zatem dzieło przyzwoite, ale… nie wzbudzające entuzjazmu. Eddie rozwala tu swój grób, znowu więc odwołujemy się do tematyki cmentarnej. Jednak nie jest tak efektowna, gdy porównamy ją do „Live After Death”. W roku 1998, przy okazji reedycji, okładka „No Prayer For the Dying” została zmieniona. Pozostała jedynie maskotka zespołu, która zyskała bardziej demoniczny wizerunek, zmienił się odcień koloru niebieskiego, a na tablicy nagrobnej dodano sentencję.
11. Iron Maiden (1980)
Okładka debiutanckiego albumu ma swój urok, Eddie jest tu jeszcze niewinnym stworzeniem, lekko zdziwionym (przestraszonym?). Z tyłu tylko murek, obok kosz na śmieci, gdzieś tam jeszcze latarnia. Riggs na samym początku postawił na prostotę. Z czasem wszystko ewoluowało, dlatego też okładka „Iron Maiden” jest najsłabsza, co nie znaczy że nieudana, jeśli mówimy o szatę graficzną płyt z lat 80. (przy okazji reedycji zmieniono nieco okładkę – efekt: słabszy).
10. A Matter of Life and Death (2006)
Tematyka wojny przewijała się przez cały album „A Matter of Life and Death”. Nic więc dziwnego, że okładka również jest militarna. Eddie na czele armii umarłych, wokół wszystko zrównane z ziemią. Istny krajobraz po (krwawej) wojnie. Udane dzieło, które nie było dziełem przypadku, jak „Dance of Death”, wszystko jest tu bowiem przemyślane. Niestety muszę napisać o jednym minusie: postać Eddiego jest mało widoczna, podporządkowana tłu, niewyeksponowana w należyty sposób. Szkoda.
9. The Book of Souls (2015)
Kto powiedział, że prostota jest zła? Czasem mniej, znaczy lepiej. Nie ma przekombinowania, jeśli mówimy o okładce „The Book of Souls”. Pierwotnie myślałem (i pewnie nie byłem jedyny), że to tylko zapowiedź, że poza Eddie’m będzie jeszcze jakiś krajobraz, a nie tylko czarne tło. Mnie to jednak zupełnie nie zmartwiło, wręcz przeciwnie. To najlepsza okładka od czasu „Brave New World”.
8. Brave New World (2000)
Triumfalny powrót w 2000 roku z Adrianem Smithem oraz Bruce’m Dickinsonem w składzie. Okładka bynajmniej nie odstaje od poziomu płyty. Ponownie mamy nawiązanie do świata futurystycznego (książka „Nowy wspaniały świat” Aldousa Huxleya wszystkiemu „winna”) – miasto prezentuje się okazale. Nie mówiąc już o Eddie’m, który jest… wielką burzową chmurą, spoglądającą z jakże groźną miną. Tak jak „Brave New World” jest najlepszym albumem Ironów od czasu reunionu, tak samo grafika ozdabiającą tą płytę nie ma sobie równych – mowa o ostatnich 17 latach.
7. Seventh Son of a Seventh Son (1988)
Z bólem serca umieszczam tę okładkę na miejscu siódmym, ale w tym wypadku jest to poniekąd uzasadnione. Siódmy studyjny album, na którym ta liczba bardzo często się przewija. Wszystko się zatem zgadza. Teraz jednak już na poważnie: Eddie w krainie lodowców z różowym sercem w dłoni. Tajemniczość (i chłód), która bije z tej grafiki, urzeka za każdym razem. O muzyce nawet nie wspominam – „Seventh Son of a Seventh Son” to szczyt możliwości Iron Maiden, dzieło które słucha się z zapartym tchem.
6. Fear of the Dark (1992)
Muzycznie może nie jest to dzieło, którym Ironi mogliby się chwalić wszystkim dookoła, ale za to grafika „Fear of the Dark” robi wrażenie. Warto wspomnieć, że był to pierwsza okładka, za którą nie był odpowiedzialny Riggs. Z grupą współpracę rozpoczął wspomniany już wyżej Melvyn Grant. I trzeba przyznać, że debiut miał udany. Eddie-drzewo wywołuje gęsią skórkę, nie tylko u najmłodszych słuchaczy. I jest ceniona wśród fanów – wystarczy spojrzeć na koszulki, wzór bardzo często się tu przewija.
5. Piece of Mind (1983)
Biedny Eddie – tak sobie myślę, gdy patrzę na okładkę „Piece of Mind”. Poddany lobotomii (dawniej metoda leczenia schizofrenii czy innych poważnych zaburzeń psychicznych), uwięziony w kaftan bezpieczeństwa, zamknięty gdzieś w zakładzie psychiatrycznym. Przerażający widok, dzięki któremu możemy obcować z kolejnym dziełem sztuki autorstwa Riggsa. Nadzieję daje tył okładki, gdzie maskotka jest blisko wyjścia na wolność, widzimy otwór, który prowadzi w astralną otchłań.
4. Powerslave (1984)
Kolejna okładka dla koneserów historii. Tym razem przenosimy się do starożytnego Egiptu, jak wskazuje tytuł – „Powerslave”. Eddie wygląda jakby siedział na wielkim tronie, obok niego Sfinksy i Anubisy. A do wnętrza piramidy idzie ludność niosąca trumnę. Baczny obserwator dostrzeże także kilka ciekawostek – np. napis „Indiana Jones Was Here – 1941” czy „Wot? No Guiness”. Derek Riggs stworzył zniewalającą okładkę. No cóż więcej napisać: świetna robota.
3. Killers (1981)
Na najniższym stopniu podium nasz dzisiejszy jubilat. Jedna z najbardziej pamiętnych i kultowych okładek, jakie dla zespołu stworzył Derek Riggs. Eddie w roli tytułowego zabójcy, który lata z siekierą po mieście, aby rozprawić się ze swoimi ofiarami (jedną z nich, to znaczy jej rękę, widzimy na dole okładki „Killers”). Scena rozgrywa się w okolicy Manor Park, we wschodnim Londynie, czyli dzielnicy, z której wywodzi się zespół. Ponadto w tle dostrzeżemy pub Ruskin Arms, a także… sex shop, co pewnie ma związek z postacią Charlotty, bohaterki utworu „Charlotte the Harlot” z albumu debiutanckiego, której kształty możemy podziwiać w jednym z okien.
2. The Number of the Beast (1982)
Pierwszy WIELKI album Ironów, już z Dickinsonem na wokalu, zdobi znakomita okładka. Przedstawia Eddiego trzymającego diabła na sznurkach, tak jak marionetkę. Z kolei diabeł w ten sam sposób kontroluje malutką postać Eddiego pośród ogni. Inspiracją miał być komiks z serii Doctor Strange – tak przynajmniej twierdzi autor. Co ciekawe, Riggs przyznawał, że grafika „The Number of the Beast” nie jest dokończona, ponieważ na jej wykonanie miał tylko jeden weekend. Życzyłbym sobie, żeby każda okładka była tak „niedopracowana”. Warto przypomnieć, że na pierwszym wydaniu płyty tło było niebieskie i – tutaj słowa Smallwooda – „beznadziejne”. Na reedycji z 1998 zmieniono kolor chmur na szary, co niewątpliwie jest zmianą „in plus”.
1. Somewhere in Time (1986)
Dzieło przez duże „D”. Chyba nie ma na świecie fana, któryby nie zgodził się ze stwierdzeniem, że „Somewhere in Time” to jedna z najlepszych, jeśli nie najlepsza, okładka w historii Iron Maiden. Derek Riggs stanął na wysokości zadania. Muzycy grupy chcieli mieć okładkę, która przypominałaby klimatem film „Łowcy Androidów” (są tu nawiązania do tego dzieła – np. wieżowiec należący do korporacji Tyrella). Eddie jednak sprawia wrażenie, że Riggsa zainspirowała rola Arnolda Schwarzenegera w filmie „Terminator”. Ponadto znajdziemy tu masę symboli, które nawiązują do piosenek z poprzednich albumów. Mamy więc ulicę Akacjową („22 Acacia Avenue”), zegar pokazuje godzinę 23:58 („2 Minutes to Midnight”), z nieba spada Ikar („Flight of Icarus”), pojawia się restauracja „Ancient Mariner Seafood Restaurant” („Rime of the Ancient Mariner”). I tak by można było wymieniać w nieskończoność. Grafik także przywołał elementy znane ze wcześniejszych okładek Iron Maiden, np. kosz na śmieci („Iron Maiden”) czy Oko Horusa („Powerslave”). Pojawiają się też miejsca ważne dla zespołu – pub Ruskin Arms, gdzie rozpoczynali swoją karierę, albo sala Long Beach Arena (tam nagrano materiał na „Live After Death”). Jednym słowem – majstersztyk.
Zgadzacie się z tym wyborem? Czy macie zupełnie inne zdanie na ten temat? Jesteśmy ciekawi Waszej opinii.
szy