Jak wyglądałaby scena grunge, gdyby jedna z jej kluczowych postaci nie zmarła przedwcześnie?
Pod koniec lat 80. The Cult dotarł do Seattle, gdzie rodziła się scena grunge’owa. Ian Astbury poznał wówczas młodego Andy’ego Wooda, który zaczynał swoją karierę z Mother Love Bone. Andy zrobił na wokaliście The Cult wielkie wrażenie.
Niestety Wood zmarł w marcu 1990 roku w wieku 24 lat w wyniku przedawkowania heroiny, tuż przed wydaniem debiutanckiego albumu „Apple” Mother Love Bone. Koledzy z jego zespołu najpierw utworzyli Temple Of The Dog, a potem Pearl Jam, który odniósł wielki sukces. Jak jednak potoczyłyby się losy grunge’u, gdyby Andy żył dłużej?
W wywiadzie dla „Teraz Rocka” Ian Astbury zauważa, że Andy miał inny styl niż to, co później zaczęło być kojarzone z Seattle, czyli koszule w kratę i podarte jeansy:
Gdyby Andy żył dłużej i Mother Love Bone istniał dłużej, scena Seattle wyglądałaby zupełnie inaczej. Może bardziej glamowo. Więcej ciuchów, więcej makijażu. Kto wie? Niestety na tydzień przed trasą Andy zmarł, a pozostali muzycy znaleźli Eddiego Veddera. Andrew byłby wielką gwiazdą, kimś pomiędzy Markiem Bolanem a Freddiem Mercurym. Emanował taką energią. Miał taką iskrę w oku. Był rozpalonym artystą, a Mother Love Bone był niesamowitym zespołem.
The Cult wystąpi 30 lipca na Letniej Scenie Progresji. Grupa zagra w ramach trasy 8424 z okazji 40-lecia i przypomni wiele ze swoich najważniejszych utworów.
Cały wywiad z Ianem Astburym znajdziecie w lipcowym „Teraz Rocku”, który jest już w sprzedaży.
LIPCOWY TERAZ ROCK – KUP ONLINE