Problemy w życiu prywatnym, ale także w sferze zawodowej. Hayley Williams z pewnością ostatnich lat nie będzie wspomniała najlepiej. Wokalistka postanowiła więc o swojej kondycji psychicznej napisać esej, który został wydrukowany w amerykańskim czasopiśmie.
Marcus Miller, jeden z najsłynniejszych basistów, zagra w Polsce
Ostatni krążek zespołu Paramore, zatytułowany „After Laughter”, ukazał się na rynku w ubiegłym roku. Pomimo tego, że na płycie znalazły się utwory wesołe, przebojowe w duchu lat osiemdziesiątych, kontrastowały one z warstwą tekstową. Williams przyznała, że płyta była zapisem mrocznego okresu w jej życiu:
Latem 2015 byłam zaręczoną 26-latką o żółtych włosach. Na moich kuchennym blacie stała nagroda Grammy, a wokół były pudła, odkąd tylko powróciłam do rodzinnego Nashville po kilku dziwnych latach w Los Angeles. We wrześniu miałam wyjść za mąż, trochę zwolnić, posiadać ogród, mieć dziecko, zrobić kolejny album Paramore. Wszystko w końcu miało być idealnie, a ja miałam żyć długo i szczęśli… Och. Wow. Po prostu zwymiotowałam.
Wokalistka, w dalszej części, napisała:
Obudziłam się z tej katastrofy z jednym kolegą z zespołu mniej [chodzi o basistę Jeremy'ego Davisa – przyp. szy]. To była kolejna walka o pieniądze i o to, kto napisał piosenki. Miałam na palcu obrączkę, pomimo że kilka miesięcy wcześniej zerwałam zaręczyny. Wiele się działo w ciągu tego krótkiego okresu. Wówczas nie jadłam, nie spałam, nie śmiałam się… przez długi czas.
Nie wiem czy nazywać to depresją. Głównie ze strachu, że ludzie umieszczą to w nagłówku: tak jakby depresja była unikalna, interesująca i zasługuje na klika. Psychologia jest interesująca. Depresja jest z kolei udręką.
I na sam koniec przyznała:
To właśnie nazywam „życiem z AL-em”, czyli skrót od „After Laughter”. Może to trochę głupie, ale ten album pomaga mi określić punkt zwrotny w moim życiu.
Widzę podobne zmiany w życiu moich przyjaciół. Więcej uwagi i obecności. Więcej czułości. Ponownie potrafię czuć zarówno ból, jak i radość. Odzyskałam swój stary śmiech, jak twierdzi moja mama. Ten, który przejmuje całe moje ciało i pozwala mi na kilka sekund się zapomnieć. Zaledwie kilka lat temu miałam nadzieję, że umrę.
Cały esej artystki możecie przeczytać w tym miejscu.
szy