Trasa Guns N’ Roses, adekwatnie zatytułowana „Not In This Lifetime” dotarła po ponad roku wreszcie do Polski. Wypełniony stadion Energa w Gdańsku doświadczył największego rockowego spektaklu na Ziemi.
Guns N' Roses w Polsce. Galeria
Widzieliśmy już Gunsów bez Slasha (Warszawa 2006, Rybnik 2012) i Slasha bez Gunsów (Katowice 2013, Kraków 2014 i Łódź 2015), ale na takie wydarzenie, jak wczorajsze, przez ponad 20 lat wydawało się, że nie będzie szansy. A jednak cuda się zdarzają.
Koncert gwiazdy poprzedziły występy zespołów Virgin i Killing Joke. Virgin z Dodą na czele pokazał, że potrafi zagrać z ostrym pazurem, natomiast ponury show Killing Joke w świetle dziennym okazał się równie emocjonujący, co klubowy koncert dzień wcześniej. Wokalista Jaz Coleman chętniej nawiązywał kontakt z publicznością, utwór „Love Like Blood” zadedykował pamięci Davida Bowiego i Lemmy’ego, a „Eighties” Kurtowi Cobainowi (jeszcze za życia Cobaina, Killing Joke procesował się z Nirvaną o podobieństwo riffu tego utworu i „Come As You Are”). Wielokrotnie powtarzał, że uwielbia Polskę.
Stadion zapełnia się, a atmosfera zagęszcza. Na trybunach wybuchają sprzeczki, a nawet bójki (!) – ponoć dla niektórych zabrakło miejsc, część fanów stoi w przejściach, blokując innym widok. Fani z tyłu płyty stoją w tunelach, bo nie mają się gdzie wcisnąć, tymczasem Golden Circle zajmuje 3/4 całej płyty (chyba największe, jakie w życiu widziałem)…
Guns N' Roses – Welcome To The Jungle
Guns N’ Roses zaczęli praktycznie punktualnie, najwyżej z kilkuminutowym poślizgiem, co wypośrodkowało dwa poprzednie koncerty (w Warszawie zaczęli dużo przed czasem, a w Rybniku się spóźnili) i dali potężny trzygodzinny koncert. Widać, że oni żyją sceną – wielu im podobnych pożegnałoby się z fanami po niespełna 90 minutach, oni jednak wytoczyli najpotężniejsze działa, jakie mieli w arsenale. Na początek ostre, rockowe kawałki z początków działalności – „It’s So Easy” i „Mr. Brownstone”, a potem nagły przeskok na utwór tytułowy z „Chinese Democracy”. Ze Slashem w składzie utwory z tej płyty mają bardziej dynamiczne brzmienie, więcej w nich luzu i bliżej im do „typowego” stylu Gunsów.
Na początku „Double Talkin’ Jive” Axl każe Frankowi Ferrerowi przestać nabijać rytm. Jakieś kłopoty? „Wszystko w porządku, dobrze się bawimy, ale zróbcie krok do tyłu, żeby nie zmiażdżyć osób w przednim rzędzie – tłumaczy Axl. – Możecie szaleć, ale nie zróbcie sobie krzywdy”.
Potężnie zabrzmiał „Estranged”, fanów rozbujał „Rocket Queen” z popisowymi solówkami Slasha (ale nie tak długimi, jak na solowych koncertach). „A teraz trochę zwolnimy i zagramy sentymentalną balladę” – figlarnie zapowiedział Axl „You Could Be Mine”.
Chwilę potem przed mikrofonem stanął Duff McKagan, wykonując „Attitude” Misfits. Jego śpiew nic nie zatracił z punkowej zadziorności.
Śpiew Axla tymczasem brzmiał znacznie lepiej niż w bywało w przeszłości, ale trochę chyba się zmęczył od początku trasy, co słychać było zwłaszcza w spokojniejszych numerach, jak „Civil War” czy „Yesterdays”. Axl był za to w niezwykle dobrym humorze, machając fanom i uśmiechając się do nich.
Slash i Richard Fortus w pewnym momencie weszli na rampę ponad perkusją i zagrali motyw z „Wish You Were Here” Pink Floyd. Zaraz potem Axl zasiadł za fortepianem zaśpiewać „November Rain”. Po tradycyjnej przeróbce Dylana w „Knockin’ On Heaven’s Door” zabrzmiał „Black Hole Sun” Soundgarden, dedykowany pamięci zmarłego niedawno Chrisa Cornella – tysiące światełek od telefonów odbijały się w przyciemnianych okularach Axla.
Guns N' Roses – Black Hole Sun
Już grubo po godzinie 23. Niektórzy nerwowo spoglądają na zegarki, sprawdzając czy zdążą na ostatni pociąg do domu. I nagle gwizd, nagle świst… Oto nadjeżdża „Nightrain”. Po energicznym wykonaniu zespół szybko żegna się z fanami, ale to nie koniec.
Slash i Richard Fortus wychodzą z gitarami akustycznymi, intonując przepiękną „Melissę” The Allman Brothers Band. To oczywiście pamięci zmarłego Gregga Allmana. Chwilę potem przechodzą do „Patience”. Potem jeszcze tylko genialny „The Seeker” The Who (sądząc po reakcji publiczności, The Who cieszy się u nas sporą popularnością, szkoda, że nigdy nie zagrali w Polsce) i obowiązkowy „Paradise City” na pożegnanie z kolorowymi fajerwerkami i deszczem konfetti, pokrywającym cały stadion. Dobiega północ.
Setlista:
- It's So Easy
- Mr. Brownstone
- Chinese Democracy
- Welcome to the Jungle
- Double Talkin' Jive
- Better
- Estranged
- Live and Let Die
- Rocket Queen
- You Could Be Mine
- Attitude
- This I Love
- Civil War
- Yesterdays
- Coma
- Slash Guitar Solo
- Speak Softly Love (Love Theme From The Godfather)
- Sweet Child O' Mine
- My Michelle
- Wish You Were Here
- November Rain
- Knockin' on Heaven's Door
- Black Hole Sun
- Nightrain
- Patience
- The Seeker
- Paradise City
Pełną relację z koncertu Guns N’ Roses znajdziecie w sierpniowym numerze „Teraz Rocka”.
rf | fot. Karol Makurat