Były basista Porcupine Tree twierdzi, że nie ma szans na jego powrót do zespołu. Dlaczego?
Colin Edwin był basistą Porcupine Tree od 1993 roku, gdy projekt Stevena Wilsona, przerodził się w zespół, aż do 2010, czyli do zawieszenia działalności. Gdy Porcupine Tree powrócił w 2021 roku z albumem „Closure/Continuation” i trasą, Colina w składzie zabrakło.
W wywiadzie dla „Teraz Rocka” przeprowadzonym przez Wiesława Weissa, Colin, który dziś gra w zespole O.R.k. przyznaje, że powrót Porcupine Tree był dla niego sporym zaskoczeniem. Na pytanie czy był także rozczarowaniem, odpowiada:
Wiesz, „rozczarowanie” to nie najlepsze słowo w tym wypadku. W tym, co zrobił, było coś groteskowego. Po tylu latach wspólnego grania nie dać mi żadnej, nawet najskromniejszej możliwości uczestnictwa w pracy nad płytą? Poza tym ta forma poinformowania mnie o tym nie mieści się w moich wyobrażeniach na temat wzajemnych relacji z kimś, z kim pracowało się tak długo.
Zapytany czy widzi jeszcze możliwość współpracy ze Stevenem Wilsonem, Colin odpowiada:
Dlaczego miałbym w ogóle o tym myśleć? Dlaczego miałbym brać pod uwagę odnowienie kontaktów z kimś, kto przestał odbierać ode mnie telefon?
Inne spojrzenie na tę sprawę przedstawiał Steven Wilson, który rok temu zapytany przez Jordana Babulę, w „Teraz Rocku” o brak Edwina w Porcupine Tree, mówił:
Po pierwsze, kiedy dawno temu zaczęliśmy tworzyć materiał, polegało to na tym, że chodziłem do Gavina do domu, piliśmy herbatę, a potem zaczynaliśmy jamować. Tyle że Gavin nie ma w domu gitary, ma za to bas. Dlatego łapałem za bas i bardzo szybko powstawały takie rzeczy, jak chociażby główny rytm Harridan, fragmenty Chimera’s Wreck, riff z Rats Return. Wszystko to wymyślałem na basie. A że nie jestem basistą, gram w niekonwencjonalny sposób – raczej taki, w jaki zwykle grają gitarzyści. Czyli melodie, akordy, rzeczy basistom raczej obce. I tak sekcja rytmiczna stała się podstawą brzmienia nowego albumu, a po kilku tygodniach czy miesiącach stwierdziliśmy, że ja będę tu basistą. Choć to oczywiście nie jest wielka nowość, bo na pierwszych trzech płytach Porcupine Tree też gram na basie (pierwsze albumy Porcupine Tree Steven nagrywał solo – red.), podobnie w pojedynczych utworach na wszystkich pozostałych. Niemniej nigdy nie byłem jedynym basistą w zespole. To pierwsza rzecz. Druga jest taka, że od dwunastu lat nie słyszałem się z Colinem. Richard i Gavin bardzo szybko po zakończeniu ostatniej trasy odezwali się do mnie. Spotykaliśmy się, chodziliśmy coś razem zjeść, napić się kawy, podyskutować. Pozostawaliśmy w kontakcie, podczas gdy z Colinem kontakt się urwał. Do dziś się z nim nie słyszałem, nie mam pojęcia, co robi (śmiech). Czyli nie czułem z jego strony zainteresowania nagraniem płyty, podczas gdy nasza trójka tego chciała. Wreszcie zaś to właśnie my zawsze byliśmy twórczym rdzeniem Porcupine Tree. Gavin, ze swoim umiłowaniem do polirytmii, Richard, który fascynuje się rozmaitymi klawiszowymi brzmieniami, fakturą dźwięków, a to wszystko przefiltrowane przez moją wrażliwość jako twórcy piosenek, autora koncepcji i producenta muzycznego. To było zawsze serce zespołu – chociaż bardzo doceniam wkład Colina, w żadnym razie nie chcę go deprecjonować.
Cały wywiad z Colinem Edwinem, który wraz z O.R.k. zagra 5 grudnia w warszawskiej Proximie i 6 grudnia w krakowskim Hype Parku, znajdziecie w październikowym numerze „Teraz Rocka”, który dostępny jest w sprzedaży.
PAŹDZIERNIKOWY TERAZ ROCK – KUP ONLINE