W październiku 2015 roku Roger Waters zapowiedział wyjątkowe wydanie swojego koncertowego albumu „The Wall”: cztery 180-gramowe płyty winylowe, książka, dwie płyty kompaktowe i trzy Blu-ray. Cena za ten zestaw nie była mała: aż 500 dolarów plus wysyłka, ale każdy z trzech tysięcy egzemplarzy miał być osobiście podpisany przez muzyka.
Wyobraźcie sobie zdziwienie jednego z fanów, Jima Clarke’a, gdy zauważył, że na jego pudełku podpisał się ktoś inny…
Co się tutaj dzieje? Kim jest Jimmy Smith? Czy Roger był tak znudzony podpisywaniem 3000 tych zestawów, że pomyślał sobie, iż będzie „zabawnie” (bądźmy szczerzy, to nie jest coś, z czego jest znany), jeśli podpisze się innymi imieniem i nazwiskiem? Zapewne. Albo może służącemu nazywającemu się Jimmy Smith kazano podpisywać się za Rogera, a on przez przypadek podpisał się swoimi imieniem i nazwiskiem – kto wie?!
Inni dostali płyty podpisane „Lord Jelly” i „Johnny Dodds” – nazwiskami znanych muzyków jazzowych. Menedżer Rogera Watersa wystosował krótką notkę do zaniepokojonych fanów.
Autografy Rogera są prawdziwe – i co więcej styl podpisów jest całkowicie wyjątkowy, dedykowane temu limitowanemu zestawowi.
Z poważaniem
Mark Fenwick
menedżer Rogera Watersa
A więc jednak żart. Spodziewaliście się tego po zwykle poważnym muzyku Pink Floyd?
ud