70-letni Roger Waters to wybitny muzyk, który jednocześnie bardzo często angażował się – również słownie – w różnego rodzaju spory natury moralnej, światopoglądowej i politycznej. Zdaniem mniejszości żydowskiej w Stanach Zjednoczonych, swoimi ostatnimi wypowiedziami przekroczył granicę.
Waters postanowił przenalizować sytuację na linii Izrael-Palestyna w niedawnym wywiadzie dla CounterPunch. Pytanie brzmiało niewinnie, ponieważ muzyk miał powiedzieć, w jakich miejscach na świecie nie zagra koncertu…
Nie zagrałbym dla rządu Vichy w okupowanej Francji podczas II Wojny Światowej. Nie zagrałbym również w Berlinie w tym samym czasie. Wiele osób by to zrobiło, patrząc z dzisiejszej perspektywy. Są tacy, którzy mówią, że nie było żadnych prześladowań wobec Żydów. Między 1933 a 1946 rokiem. Więc to nic nowego. Tylko, że obecnie mordowany jest naród palestyński… Podobieństwa do tego, co działo się w latach 30. są tak oczywiste, że nie jestem zaskoczony, że i my jesteśmy uwikłani w to, co narasta każdego dnia.
W dalszych wypowiedziach muzyk, może już nie tak dosadnie, krytykuje politykę Izraela wobec Palestyny. Jego słowa spotkały się z szybką i ostrą reakcją ze strony mniejszości żydowskich w Stanach Zjednoczonych.
Zareagował między innymi rabin Shmuley Boteach, który opublikował tekst "Antysemicki smród Pink Floyd" na łamach New York Observer. Nazywa tam muzyka między innymi "bezczelnym antysemitą". W jego emocjonalnym wywodzie możemy przeczytać:
Panie Waters, nazizm był reżimem, za którego sprawą zamordowano sześć milionów Żydów. To, że miał pan czelność porównać Żydów do tych potworów pokazuje, że nie ma pan przyzwoitości, nie ma pan serca i nie ma pan duszy…
Kilka miesięcy temu Roger Waters również został nazwany antysemitą i wrogiem narodu żydowskiego. Wówczas krytyka pojawiła się po występie muzyka w Belgii – rabin Abraham Cooper był oburzony rekwizytami i zachowaniem muzyka na scenie. Waters szybko mu odpowiedział.
mg