28 grudnia 2016 roku minął rok od śmierci fronntmana Motörhead. Robert Trujillo od czas do czasu wspomina swoją wyjątkową przygodęą z Lemmym Kilmisterem. Basista opowiedział tę historię podczas spotkania z fanami. Uczestniczy w niej także inna idolka muzyka – Joni Mitchell.
Byłem w House of Blues w Hollywood, był to koncert – hołd złożony Johnowi Entwistle’owi i Keithowi Moonowi z The Who. Trochę nas tam było. Zaprosiłem Joni Mitchell, ponieważ się przyjaźnimy. Nie sądziłem, że się pojawi.
Siedziałem z Lemmym na ławce przed House of Blues. Robił to, co zwykle – palił papierosa. Wtedy zobaczyłem Joni. Podeszła do nas, usiadła obok nas, powiedziała „Cześć, Robert” i oczywiście ich przedstawiłem. To było interesujące. Miałem obok siebie dwie ikony rock and rolla, oddane swojej sztuce, i jednocześnie dwóch nałogowych palaczy.
Lemmy Kilmister wyglądał wtedy podobno jak Clint Eastwood – wydobył z siebie niesamowitą ilość dymu, Joni Mitchell zrobiła to samo.
Popatrzył na nią i spytał „Joni, do cholery, jakie akordy grasz w »Count and Spark«?”. On był fanem Joni Mitchell, to niewiarygodne! Zaczęli dyskusję o akordach, technikach gitarowych i strojeniu. Siedziałem pomiędzy nimi i wdychałem tę masę dymu, i myślałem „To jest niebo. Nie mógłbym być teraz w lepszym miejscu. Nie palę, ale w tym momencie czuję, że wdycham magię”.
Wy też macie swoje ulubione wspomnienie z Lemmym?
ud