Początek roku był bardzo trudny dla Morrissey'a, który miał poważne problemy natury zdrowotnej. Oficjalnie jednak nie poinformowano, o co konkretnie chodziło, ale muzyk niemalże zdecydował się na muzyczną emeryturę (pisaliśmy o tym TUTAJ). Dopiero teraz wokalista The Smiths zdradził, co działo się kilka miesięcy temu:
To było straszne. Grałem w styczniu w Ohio i wszystko było idealnie, ale następnej nocy w hotelu straciłem przytomność. Gdy się obudziłem byłem cały w czarnej krwi, nie wiedziałem co się dzieje. Spędziłem ponad cztery tygodnie pod kroplówką, ale nie chciałem transfuzji krwi. Później udało mi się jeszcze wystąpić w Stanach Zjednoczonych, ale jak dotarłem do Meksyku, lekarze kazali mi przystopować. Nie dokończyłem trasy, bo lekarze powiedzieli: "Kilka tygodni temu o mało nie umarłeś i chcesz zrobić kolejne 18 koncertów? Chcesz się zabić?" Rzeczywiście, wydaje mi się, że do tego zmierzałem.
W momencie, gdy Morrissey trafił do szpitala, zdiagnozowano u niego krwawiący wrzód, obustronne zapalenie płuc oraz chorobę zwaną Przełykiem Barretta. Muzyk na koniec wywiadu stwierdził, że woli umrzeć na scenie, niż siedząc na kanapie. Należy więc założyć, że niedługo wróci do koncertowania.
mg