Premiera dziesiątego studyjnego albumu Metalliki prawdopodobnie jeszcze jesienią tego roku. Muzyk tej formacji wraca tymczasem do starych czasów i trzeciego krążka.
Lars Ulrich z okazji dodania „Master of Puppets” do katalogu Biblioteki Kongresu USA przemawiał niedawno w murach tej szacownej instytucji.
Płyta zyskała rozgłos nie tylko w bibliotece, lecz także wśród fanów i krytyków. Mimo to nie jestem pewien, czy mógłbym teraz słuchać jej i nie wykrzyknąć „Niech ktoś zmniejszy ten pogłos!”. Jest spójnie napisana i wyprodukowana, zadziałało to w środowisku. Cieszę się, że tak to się ułożyło.
Metallica pod koniec 1985 roku była zachwycona możliwościami, które muzykom dawało wtedy studio nagraniowe. Teraz jest trochę inaczej.
Ideologie się zmieniają – idą łukiem. W tamtym czasie do czynienia mieliśmy z rewolucją, którą ludzie brali na serio. Na płycie, nad którą pracujemy teraz, chodzi bardziej o uchwycenie nastroju, nagranie surowego dźwięku, a nie przesadzanie z produkcją.
Nie żałuje jednak, że krążek sprzed 31 lat brzmi tak, jak brzmi.
Dobrze mi z tym. Panowała wtedy inna atmosfera, byliśmy zafascynowani wieloma ścieżkami i tymi wszystkim gadżetami. Według mnie wszystkie nagrania to kapsuła czasu, fotografia naszych możliwości i konkretnej sytuacji.
Wielu fanów obecnie nie może się doczekać, jak to wszystko u Metalliki wygląda w 2016 roku. Jeśli słowa Jamesa Hetfielda się potwierdzą, cierpliwości musi starczyć już tylko na jakieś trzy miesiące.
ud