Ktoś, kto zobaczył Stadion Narodowy, od płyty aż po dach rozświetlony błyskający kolorowymi opaskami na rękę, które Coldplay rozdaje widzom, musiał przyznać – wrażenie jest naprawdę niesamowite. Pomysł muzyków, aby w ten sposób urozmaicić swój show okazuje się doprawdy rewolucyjny.
Największym przebojem okazał się jednak sam Chris Martin, w dziedzinie pozytywnej energii i kontaktu z publicznością bezdyskusyjny mistrz wag wszelakich. Czujemy się fantastycznie i wygląda na to, będzie to nasz najlepszy koncert w życiu – zawołał na samym początku. Kurtuazja? Oczywiście, ale rzeczywiście tak zagrali. Dlatego wplatanie w teksty piosenek wersów wychwalających Warszawę i polską publiczność było tak miłe.
Repertuar mógł nie zadowolić do końca najstarszych fanów grupy, którzy kochają intymną atmosferę Parachutes (zresztą, z tego albumu usłyszeliśmy tylko Yellow), ale przecież cudownie zrobiło się podczas The Scientist czy zagranych „na tyłach” Us Against The World i Speed Of Sound. Najczęściej mogliśmy słyszeć stadionowe hymny z Mylo Xyloto – ale w zaistniałych okolicznościach nie mogło być inaczej. I nie mogło być lepiej – refrenowa potęga Princess Of China (Rihanna zabrzmiała z playbacku), Paradise czy Every Teardrop Is A Waterfall uniosła widzów pod samo sklepienie. A zagrany prawie na sam koniec Fix You z X&Y – aż pod niebo.
Pełnej relacji z koncertu Coldplay szukajcie w październikowym numerze Teraz Rocka.
JORDAN BABULA fot. GRZESIEK KSZCZOTEK