Program Kuby Wojewódzkiego słynie między innymi z tego, że nie brakuje w nim ciętego i specyficznego humoru oraz intrygujących, często dosyć kontrowersyjnych, wypowiedzi zaproszonych gości. Nie inaczej było w odcinku, w którym wystąpili Nergal oraz John Porter, czyli główni twórcy projektu Me And That Man.
Nergal i John Porter o trasie koncertowej Me And That Man
Warto więc wyciągnąć parę cytatów, które utkwiły w głowie po rozmowie w programie Wojewódzkiego.
Walijczyk wypowiedział się krótko na temat swojego ulubionego „przeboju” macierzystej formacji Nergala:
Ja po trzech sekundach musiałem wyłączyć płytę. To nie moja muzyka.
Porter potwierdził również, że Nergal z początku wstydził się swojego głosu i krępował. Kazał więc wszystkim wychodzić ze studia, również Porterowi:
Na początku zupełnie tego nie rozumiałem, teraz to rozumiem. Na samym początku myślę: „o co tu chodzi?”. Wspólny projekt i ja mam czekać na ulicy.
Tak z kolei John Porter wspominał swój największy „odlot” wywołany różnymi substancjami:
Największy odlot […] był na koncercie Rolling Stones w Hyde Parku. Pamiętam, że znalazłem się na drzewie, nie wiem dlaczego. Ale za to koncert był wspaniały.
Lider Behemotha przytoczył także ciekawą anegdotkę ze studia:
Nagrywamy, każdy siedzi na stołku, wychodzimy na jakąś tam fajkę i wracamy. John patrzy taki rozczarowany i trochę wkurzony, że nie ma stołka, na którym siedział. I nagle na głos krzyczy: „kto mi jebnął siedzenie?”.
Na pytanie Wojewódzkiego, dlaczego akurat wybrał do współpracy Portera, Nergal odpowiedział w swoim stylu:
Cugowski miał wszystkie terminy zajęte. [- Ale który? – dopytuje prowadzący] Ja lubię gangbang, więc interesowała mnie cała trójka.
Nergal wspomniał także o najbardziej traumatycznym zdarzeniu ze swojego dzieciństwa:
To było przedszkole. Pamiętam, że nie lubiłem schabowych, to były same żyły i sam syf. I jednocześnie był taki terror w przedszkolu – jak nie zjedzone, to się nie odstawało od stołu. Powstał taki dylemat: jadłem tego schabowego, albo gdzieś go tam ugniatałem pod stół i strasznie mi się zachciało do toalety. Miałem dylemat: albo zostać, męczyć tego schabowego i się zesrać w gacie, albo zaryzykować i pobiec do toalety za potrzebą. Wybrałem wyjście pośrednie. Za późno zdecydowałem, że muszę się zbuntować pani Jadzi, ona była kapo przedszkolnym. Więc po prostu biegnę, czuję, że kupa wysyła faks do mózgu, wbiegam do kabiny. Zapomniałem zamknąć. […] W tym momencie otwierają się drzwi i w drzwiach stoi Bożenka [pierwsza miłość Nergala] i się patrzy. Ja szybko do niej mówię: „tylko nic nie mów pani”. Ona nic nie mówiąc, zamknęła drzwi. I kurwa pani Jadzia minutę później stała ze szlauchem.
Przypomnijmy: album projektu Me And That Man, „Songs Of Love And Death”, ukaże się 24 marca 2017 roku nakładem Agory w Polsce i Cookig Vinyl na zachodzie. Do płyty zostanie dołączona 24-stronnicowa książeczka, a także 2 dodatkowe utwory. Album będzie dostępny na CD, winylu, kasecie magnetofonowej oraz w wersji digital. Wśród inspiracji muzycy wymieniają takich artystów, jak Nick Cave, Johnny Cash czy Tom Waits.
Na wiosnę grupa, której skład uzupełnia znany jazzman Wojciech Mazolewski i perkusista Łukasz Kumański, ruszy w europejską trasę koncertową. Daty polskich koncertów nie są jeszcze znane, lecz prawdopodobnie odbędą się one na jesieni.
Me And That Man opublikował na razie dwa utwory ze swojej płyty: „My Church Is Black” (także w polskiej wersji, jako „Cyrulik Jack” z tekstem Olafa Deriglasoffa) oraz „Ain’t Much Loving”.
W marcowym numerze „Teraz Rocka”, który trafił do kiosków 22 lutego, znajdziecie obszerny wywiad z Nergalem i Johnem Porterem, a także recenzję albumu „Songs Of Love And Death”.
Nergal tak opowiedział o tym, kiedy zrodził się pomysł zaproszenia Portera:
Ten pomysł zrodził się dwa lata wcześniej, kiedy Maciej Maleńczuk, nagrywając płytę „Psychocountry” zaproponował mi nagranie paru kowerów. Zrobiłem między innymi „Ring Of Fire”, który ostatecznie nie trafił na płytę, oraz „Highwayman” w wersji polskiej. Pojawił się tam obok Maleńczuka i mnie Gienek Loska, który wygrał X-Factor, i John Porter, którego zawsze ceniłem. Nikomu jeszcze o tym nie opowiadałem, ale kiedy wszystko zostało już nagrane, dopytywałem się menadżera Maleńczuka, jak wypadł John, a on powiedział: „John zaśpiewał przedziwnie, kompletnie nieczysto ale… najlepiej”. To rzeczywiście brzmiało inaczej, ale mi się spodobało.
Z kolei nasz recenzent, Robert Filipowski, tak pisał o albumie (przyznał mu 4,5 gwiazdki na 5 możliwych):
Myślę, że łatwiej w twórczości Me And That Man odnajdą się fani Portera, znający choćby jego album Honey Trap, niż fani Behemotha, ale do Songs Of Love And Death warto podejść bez żadnych uprzedzeń, bo sama muzyka potrafi przynieść tyle znakomitych emocji, że wcześniejsze dokonania obu artystów nie są w stanie przyćmić jej walorów. Z mozaiki rozmaitych inspiracji artyści stworzyli przekonującą całość, daleko wykraczającą poza modne obecnie za Atlantykiem neobluesowe czy alternatywno-folkowe brzmienia. Nie rewolucyjną pod względem brzmienia, ale wymykającą się ścisłemu zaszufladkowaniu, nie tak przestylizowaną, jak na przykład dokonania King Dude, lecz bliższą tradycji rocka, z której wcześniej pełnymi garściami czerpali i The Rolling Stones, i The Doors, i Led Zeppelin.
Me And That Man: „Ain't Much Loving”
szy I fot: kuba.tvn.pl