James Hetfield niedawno udzielił bardzo długiego wywiadu. Joe Roeganowi poświęcił niemal dwie godziny. Rozmowa siłą rzeczy toczyła się nie tylko wokół ostatniej płyty zespołu Metallica „Hardwired… to Self-Destruct”.
Było też trochę o polowaniach, uprawie własnych warzyw, hodowli pszczół i innych zwierząt oraz o rezygnacji z życia w Kalifornii.
Miałem dosyć zatoki San Francisco, nastawienia ludzi tam żyjących. Mówią o różnorodności, ale fajnie, gdy jest się różnorodnym tak jak oni. Pokazywanie się z jeleniem na zderzaku już nie przystoi. Moje rozumienie organicznego jedzenia nie współgra z ich wizją [śmiech].
James nawiązał tutaj do swojego kontrowersyjnego hobby – myślistwa.
Czułem tam elitarną atmosferę – jeśli nie zgadzasz się z nimi co do polityki, środowiska itp., patrzą na ciebie z góry. W Kolorado każdy jest naturalny, ludzie nie grają w gry, nie pozują. Interesują się: „O, robisz to? Fajnie. Jak ci idzie?”. Nie mają obsesji, by powstrzymać cię w tym, co robisz, lecz cieszą się z tego, co robią.
Mimo wszystko nie przekreśla San Francisco. Dobrze, że istnieje. Po prostu nie jest dla niego.
To progresywne miasto, prące do przodu, ale we mnie jest coś, co sprawia, że wolę żyć prosto.
Pozostaje się cieszyć, że odnalazł w świecie swoje miejsce… i z tego, że z Larsem Ulrichem i resztą rzeczywiście nie rozmawia o polityce. Coś czujemy, że gdyby było inaczej, Metallica dawno już by się rozpadła.
ud