Gitarzysta grupy Slayer zdradził magazynowi „Spin”, czego spodziewa się w internecie po premierze płyty „Repentless”.
Bardzo dobrze się do tego przygotowuję w związku z nowym nagraniami. Ludzie online mają trzy metry i są kuloodporni. Mówią to, co myślą, i nie ponoszą tego żadnych konsekwencji. A ten album ludzie po prostu znienawidzą, ponieważ nie ma tam ani Jeffa, ani Dave’a. A ja wiem, że on jest w porządku – dzięki ludziom z branży – wiem, że to jest niezłe. Ale ludzie będą mówić, że to jest do bani, kropka. Będą to robić bez przesłuchania płyty. Takie mamy społeczeństwo.
Kerry King widzi też dobre strony: docenia tych fanów, którzy z nimi do tej pory zostali, kupują wszystkie wypuszczane przez nich koszulki i pojawiają się na każdym koncercie. Wie dobrze, że czasy są inne niż trzydzieści lat temu, gdy zaczynali.
Teraz jest inaczej. Kiedy się pojawiliśmy, magazyny nas nienawidziły. Jednak od „Reign in Blood” nie pozostawaliśmy w tyle. O co mi chodzi? O to, że trzeba mieć twardą skórę i nie pozwolić, że jakaś opinia cię przybiła. To nie twoja dziewczyna czy żona mówi ci, że twoja płyta jest do bani. To jakiś idiota bez twarzy – tylko jakieś internetowe gówno.
A Wy słuchaliście już „Repentless”? Recenzję Jordana Babuli możecie przeczytać we wrześniowym wydaniu „Teraz Rocka” oraz na naszej stronie. Dołączycie do choru niezadowolonych czy może uważacie, że Slayer w składzie Tom Araya, Kerry King, Paul Bostaph i Gary Holt daje radę?
ud